Autor Wiadomość
mirko
PostWysłany: Śro 21:53, 20 Sty 2016    Temat postu:

Mój smak dzieciństwa jest nietypowy i jest w postaci płynu. Tu muszę rozczarować wszystkich co mnie znają i muszę ich wyprowadzić z błędu i zakomunikować , że nie jest to wino marki wino tzw, patykiem pisane. Jest to zwykła oranżada koloru mniejsza z tym, bardzo mocno zgazowana pochodząca z firmy Gees kierownik Cupisz. Jak się nazywała? Chyba Klimontowianka?
Firma miała siedzibę początkowo u p.Kratke zięć Widłak. Potem firmę przeniesiono na ul. Opatowską do p. Barana. Wtedy też wodę czerpano ze studni przy ul. Studziennej na wprost mojego domu. I tu pomagałem wujkowi, który beczką umieszczoną na wozie ciągnioną przez mizernego konika tą wodę dowoził. Ja za pomoc w napełnianiu beczki dostawałem właśnie tą przepyszną, mocno zgazowaną oranżadę. Po wypiciu następowało tzw, odbicie żołądkowe czyli beknięcie, którego dźwięczność, donośność była wielka , a bąbelki uchodzącego gazu z nosa świadczyła o wielkiej przyjemności jaką sprawiała oranżada z miasteczka Klimontów.
Wrocławianka
PostWysłany: Pon 21:51, 18 Sty 2016    Temat postu: Napoleonek i obwarzanki

W latach sześćdziesiątych przyjeżdżałam do babci, do Klimontowa. Spędzałam tam wspaniałe wakacje. Pamiętam smakowite obwarzanki, kupowane chyba na jarmarku, lody u p. Ciepiela nakładane łyżką i chrupiące, cudownie pachnące i smakujące bułki. Z Klimontowem kojarzy mi się też ciasto robione przez moją mamę i kuzynki zwane napoleonkiem. Moja mama zawsze mówiła, że jest to specjalność klimontowska.
Pozdrawiam mieszkańców Klimontowa.
Elżbieta
Lando
PostWysłany: Czw 8:05, 05 Cze 2008    Temat postu:

Dzień dobry.

Zastanawiam się, dlaczego tak gwałtownie urwał się ten smaczny temat. Widzę, że na trzech stronach forum każdy z Państwa poruszył kilka tematów, które budzą refleksje i przywołują wspomnienia. Jest jeszcze bez wątpienia wiele takich spostrzeżeń wywołujących ślinotok. Ja chciałbym skupić się na "swojszczyźnie" - typowych wyrobach ze świnki.

Twierdzę, że masarze w Klimontowie (nie wszyscy oczywiście) są mistrzami w kiełbasce, pasztetowej, kaszance i innych podrobach. Ten niepowtarzalny zapach czosnku i wędzenia, jedyny w swoim rodzaju smak to gwarancja sukcesu i pokaz kunsztu wykonawcy. Modne ostatnio "wiejskie stoły", są tego najlepszym przykładem. To punkt wesela, obok którego nie można przejść obojętnie.

Obok typowej "swojszczyzny" pojawiają się także inne atrakcje: ogórki kiszone, smalec ze skwarkami, osełkowe masełko, chlebek domowy, pierogi, pasztety, winko, bimberek, a nawet pieczone udźce lub całe prosiaki.

"Swojszczyzna" nasza ma też zwolenników wśród naszych znajomych i ich rodzin z innych regionów Polski. Widzę często, że przyjeżdżające rodziny sąsiadów i znajomych, potrafią nieźle się zaopatrzyć, tłumacząc, że ten towar ma duże powodzenie u innych i jest wysoko ceniony.
To jest piękne, smaczne i zdrowe.

Zwróćcie Państwo uwagę, że kilkadziesiąt lat wstecz, no może drobne i małe kilkadziesiąt, nikt nie mówił o cholesterolu, złym odżywianiu itp. Żniwa, jajecznica na boczku, ziemniaki i zsiadłe mleko, sałatka z pomidorów, ogórków, cebulki i śmietany na wieczór, starzy i dziadki poprawili bimberkiem i było super.

A teraz, wszystkie wędliny mają ten sam smak. Różnią się jedynie kształtem i kolorem. Owszem trafia się czasami coś, co budzi wspomnienia np.: tyrolska z bułką i ogórkiem w lasku na Borku w trakcie przerwy na pielgrzymce do Sulisławic i słynna oranżada wielokrotnego zamykania otwierana z tzw. karata.

Mile wspominam jeszcze sezonowe wypady na przerwach do Jordanka i też innych ogrodów, na śliwki, jabłka, słoneczniki, orzechy oraz inne nowalijki i przeganianie nas przez właścicieli. Wiem, to nie było ładne, ale ulegało się większości klasy, to był impuls, chwila na zastanowienie i kolejna na realizację z przeszkodami lub bez i...Ehhh, były czasy.

Kłaniam się oczywiście nisko.
Anna Skórska
PostWysłany: Pią 17:39, 18 Sty 2008    Temat postu:

Nie ukrywam, że wypowiedzi poprzedników są w pełni zrozumiałe. Opadają ręce, gdy słyszy się, że w Klimontowie tylko źle, po guldońsku lub że nic ciekawego.

Z punktu widzenia mojej, jeszcze młodej osoby, która wyemigrowała sobie w poszukiwaniu chleba, to życie w Klimontowie jest "bezbolesne", gdy dany mieszkaniec wie mniej , co dzieje się złego w naszej wiosce. Podkreślam tutaj, co się złego dzieje.

Klimontów opustoszał z Młodzieży, jak widzę - wiele uczy się w pobliskich lub dalszych miasteczkach a potem, jeśli Ktoś decyduje się na uczelnie, to i tak odwiedziny i ingerencja w gminne przedsiewzięcia może być ograniczona do minimum.
Oczywiscie, są wyjątki od tego, ale na to ma wpływ odleglość i możliwości samego zainteresowanego we współdziałaniu z władzami gminy.
I w odniesieniu do tego, co wyżej napisałam, największa szansa na rozwój gminy leży w Ośrodkach Kultury, Oświacie, Stowarzyszeniach, Wolontariuszach i we WSPÓLNYM działaniu. WSPÓLNYM!

Gwoli smaków dzieciństwa:
to co wyżej, też jest jakby jego smakiem, bo przecież oprócz lodów włoskich u Pana Skibińskiego i kolejek po okrągły chleb u Państwa Sośniaków czy barszczu postnego mojej Babci i też Mamy jest jeszcze wiele smaków, które wyniosłam i niejeden z nas (nie pisząc o tym tutaj), wyniósł z klimontowskiej ziemi.
Gość
PostWysłany: Pią 16:21, 18 Sty 2008    Temat postu:

To nie kwestia wyczerpania się przykładów, ale problem pewnej inercji, braku identyfikacji społecznej z miejscem urodzenia, wychowywania się i zamieszkania.

Ludzie w Klimontowie nie czują potrzeby identyfikacji ze swoją 'małą ojczyzną'. Jakoś zapominają o lokalnym patriotyzmie, a jeśli już pamiętają, to tylko podczas rozgrywanych na miejscowym stadionie meczy piłkarskich.

Nie przypominam sobie, aby nasz Klimontów i jego okolice wyróżniały się spośród innych gmin czymś charakterystycznym jeśli chodzi o potrawy regionalne. Nie ma ani jednej potrawy, która powstała w naszej gminie, która stałaby się jakąś charakterystyczną wizytówką naszej gminy. Zapewne takie potrawy tradycyjne były, ale poprzez zaniechanie i lenistwo, poprzez brak zrozumienia i nieprzykładania zbyt wielkiej uwagi zostały one zapomniane. Ich przepisy zabrane zostały do grobu wraz z odejściem starszych ludzi, którzy mogliby, a nie przekazali ich następnym pokoleniom, bo ich o to nikt nie zapytał.

Podobny problem istnieje ze strojami ludowymi charakterystycznymi dla naszego regionu. Czy ktoś wie, jak one wygladały? Jak ubierali się nasi przodkowie? Nic, albo praktycznie nic się nie zachowało.

Sądziłem, że nowy wójt wraz z objęciem swojego urzędu zwróci należytą uwagę na sprawy promocji gminy i samego Klimontowa, że postara się zatrudnić kompetentne osoby, dobrych fachowców, którzy tak od strony teoretycznej, jak i praktycznej znają zagadnienie, dobrze wiedzą, co to jest promocja, jak profesjonalnie należy ją robić i jak ważne znaczenie ma dla rozwoju gminy. Ale ...

Co prawda powstała, z tego co słyszałem, jakaś namiasta referatu ds. promocji, tylko że kto tam został zatrudniony, z jakimi kwalifikacjami i z jakim doświadczeniem? Przy całym szacunku dla zatrudnionych tam osób - osoby te muszą jeszcze dużo się uczyć, aby zrozumiały na czym polega nowoczesny marketing, co to jest PR, jak buduje się dobry wizerunek gminy i na czym polega skuteczna promocja Klimontowa.

Klimontowianin
Marek Mądry
PostWysłany: Pią 11:59, 18 Sty 2008    Temat postu:

Na ulicy Strażackiej prowadził sklepik spożywczy dziadek Pazderski. Na ladzie stały okrągłe blaszane pojemniki z cukierkami - landrynkami i śmietankowymi. Bardzo lubiliśmy kupować u dziadka Pazderskiego, gdzie nawet za "pierdziesiąt" groszy można było dostać smakowite cukierki śmietankowe, których smaku do dziś nie zapomniałem.

MM

Ps. Czyżby mieszkańcom Klimontowa już wszystkie smaki dzieciństwa się wyczerpały? Bo ten temat jakoś zanika.
Gość
PostWysłany: Nie 11:21, 02 Wrz 2007    Temat postu:

Wróćmy może do głównego tematu.
Uważam, że Klimontów ma potencjał, żeby stać się dobrym miejscem na spożycie posiłku przez użytkowników krajowej trasy Radom-Rzeszów. Przecież nieraz jadą tędy sznury aut w obu kierunkach, dlaczego część z nich nie miałaby skorzystać ze smacznej oferty?
Poza tym, efektywność tej lokalizacji gwarantuje fakt, że od Opatowa, aż po... Sulisławice brakuje przydrożnych knajpek. Chyba podobnie jest jadąc z drugiej strony.

Ale grupa podróżujących to chyba nie jedyni potencjalni goście klimontowskich knajpek? Oni są także na miejscu i w okolicy, tylko trzeba umiejętnie do nich dotrzeć i ich pozyskać. W przypadku knajpek gości pozyskuje się przede wszyskim smakowitością potraw, wszystko inne jest drugoplanowe. Rozwijający się w PL handel dowodzi, jak nieraz mylimy się w swoich prywatnych przewidywaniach pytając, kto kupi te masy towaru? Okazuje się, że nabywcy są, a ogromne centra funkcjonują z ekonomicznym powodzeniem.

Trzeba więc uruchomić ten potencjał Klimontowa, tj. sprawić, by ujawniły się zdolności kulinarne niektórych mieszkańców i przekonać ich do zaoferowania menu z daniami lokalnymi (fast foody są wszędzie i to żadna atrakcja). Zachęcić ich też preferencyjną stawką podatkową, która -jak wiemy- zależy w dużym stopniu od radnych (tabela podatkowa minist. finansów ustala granice od - do, o faktycznej stawce decyduje RGm.). Wszytko to potrafi zrobić dobry menedżer społeczny!

Często doskonałe małe knajpki leżą z dala od głównej drogi, ale jeśli serwuje się w nich smaczne i niestandardowe dania, to ludzie potrafią przemierzyć kilometry, by w nich posilić się. Wiele osób utrzymuje się ze swych umiejętności kulinarnych. Dlaczego w Klimontowie jest inaczej? Z.Sz.
Gość
PostWysłany: Sob 20:40, 25 Sie 2007    Temat postu:

Nie bardzo rozumiem, ale to nic nie szkodzi. Chyba "różnica pokoleniowa".
E.B.
Jakub Przybylski
PostWysłany: Pią 15:30, 24 Sie 2007    Temat postu:

Hmm, chodziło mi o trochę inne jabłko sandomierskie. Starszego brata gruszki sandomierskiej. Taki drobny żart nie na poziomie.
Gość
PostWysłany: Pią 13:46, 24 Sie 2007    Temat postu:

Mówię o nazwach istniejących w Systemie jakości żywności, gdzie istnieje "jabłko łąckie" i "jabłko raciechowickie" ( a nie jak napisałam wczoraj sądeckie), a nie ma tam jabłka sandomierskiego.
Jest to Polska Lista Produktów Tradycyjnych prowadzona przez Ministra Rolnictwa.
Jest to szerszy temat, którego nie chcę tutaj rozwijać, bo może zainteresować tylko wąską grupę osób, stąd moje odesłanie we wczorajszym poście do strony Polskiej Izby Produktu Regionalnego.
E.B.
Jakub Przybylski
PostWysłany: Czw 23:21, 23 Sie 2007    Temat postu:

Jest już jabłko sandomierskie.
eva
PostWysłany: Czw 22:43, 23 Sie 2007    Temat postu:

Kategorie produktów tradycyjnych (synonim regionalnych) zostały juz kilkanaście lat temu wyszczególnione przez kraje starej "piętnastki", bo taki system ochrony tych produktów istnieje już od ok. 15-16 lat. Ale kierunek Twoich myśli jest prawidłowy.
Są tam również kategorie "świeże owoce i warzywa", "przetwory owocowe i warzywne" oraz wiele innych kategorii.

Gdyby ktoś był bardziej zainteresowany tym tematem odsyłam na strony Polskiej Izby Produktu Regionalnego http://www.produktyregionalne.pl .

A co do tego czy owoce np. jabłko powstają bez udziału człowieka, to znowu muszę się "przyczepić" do Twojej wypowiedzi Mirku, bo prymitywne owoce (dzikie) powstały bez udziału człowieka, ale odmiany uprawne, z których korzystamy od dziesiętek i setek lat, to już wynik działań człowieka.
Ale za tradycyjne uznawane sa tylko te produkty, które mają co najmniej 25-letnią udokumentowaną tradycję istnienia (wytwarzania). Oczywiście im dłuższa ta tradycja, tym lepiej.

Jeżeli chodzi o ten owoc, dla przykładu jabłko, to tradycyjnych może być wiele odmian czy też typów, w zależności od miejsca produkcji, np. jest już jabłko łąckie i chyba sądeckie (nie wiem czy dobrze pamiętam).
Dlaczego więc nie może być sandomierskie, skoro sady uprawia się u nas ok. 100 lat?

Jest równiez wiele odmian, które były uprawiane na większym obszarze, a obecnie wracamy do nich z nostalgią np. kronselka, kosztela, oliwka(papierówka), synapka (czubajka)- mogą to być polskie produkty regionalne.
Ale to tylko mały fragment naszych dużych możliwości - jako kraju- w dziedzinie produktów regionalnych.

E.B.
mirko
PostWysłany: Śro 23:00, 22 Sie 2007    Temat postu:

Tak, zagalopowałem się za bardzo z tym szyderstwem. Rzeczywiście popełniłem błąd - uważałem, że produkt regionalny to jest to, co jest przetworzone, to co można spotkać na małym terenie (regionie).

Owoce uważałem ze względu na występowanie na dużym obszarze i w naszym umiarkowanym klimacie za coś nie regionalnego - myliłem się, jeżeli będziemy oczywiście brać pod uwagę ich smak, wielkość, kolor.

Jeżeli jednak będziemy mówić 'jabłko', to nazwa na całym świecie oznacza to samo - jabłko.
Mam tu też pewne zastrzeżenia, powinno się wyroby regionalne podzielić na dwie grupy: pierwsza - wytworzone przez człowieka, druga grupa - bez udziału człowieka, powstałe w sposób naturalny.
Gość
PostWysłany: Śro 21:42, 22 Sie 2007    Temat postu:

Drogi Mirku,
nie wiem, jakie menu oferowała "biesiada" na Jarmarku, bo nie próbowałam, ale czuję kpinę w Twojej wypowiedzi - jakoby owoce nie mogły być regionalne?
A właśnie mylisz się, bo owoce mogą mieć specyficzny smak, aromat i inne właściwości i cechy, które wynikają właśnie z tego, że uprawiane są w takich a nie innych warunkach.
Na te warunki składają się mikroklimat, nasłonecznienie, ilość opadów, jakość gleby, odmiana lub typ (często właśnie regionalny). Do tego wszystkiego dochodzi jej (tej uprawy) tradycyjny charakter.

I na tym właśnie polega regionalność owoców czy też warzyw. Poza tym, może akurat te owoce, które tam oferowano nie miały takiego regionalnego charakteru? Tego akurat nie wiem, ale chciałam tylko powiedzieć, że to jest możliwe, aby owoce były regionalne i na pewno jest to szansa dla polskiej żywności na forum międzynarodowym.
E.B.
mirko
PostWysłany: Pon 22:40, 20 Sie 2007    Temat postu:

Spróbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie ma restauracji i dlaczego jeszcze trochę zejdzie, zanim się ona pojawi.

Ja, stały bywalec knajp - ostatni klient p. Nowakowskiej (bankiet wyprawiony z okazji pójścia 'do woja' syna komendanta M. Sz., M. B., E. N., no i mnie), pamiętam, że w tej restauracji dominowała wówczas na stole pieczona gęś, no i duże litrowe flaszki wódki.

Głównymi winowajcami upadku restauracji były: dostępność taniego alkoholu (w stosunku do ceny w knajpie), podatki od powierzchni, w której sprzedaje się alkohol (powierzchnia w m2), co uderzyło bardzo w lokale o dużej powierzchni.
Sieć sklepików z alkoholem otwartych praktycznie do godz. 24, sprzedających alkohol wszystkim (pijanym, małolatom) spowodowała, że alkohol kupowało się w sklepie, a piło w restauracji.

Włodarze gminy albo udawali, że nie znają problemu, albo zależało im na upadku (można bankruta przejąć). Skoro alkohol "nie szedł", samo "jadło" nie wystarczyło do egzystencji.

Praktycznie do tej pory nic się nie zmieniło, dlatego na restaurację musimy trochę poczekać.

Na 'biesiadzie' wszelkie jadło, smarowanie, nawet owoce były "regionalne"- nic dodać, nic ująć.
Myślę, że potrzeba tu osoby z wyobraźnią, ze smakiem, która by tak zamieszała w kotle, że naprawdę wyszłoby coś wspaniałego, coś naszego, regionalnego (niechby ktoś spróbował kwestionować!).

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group