Autor Wiadomość
tpk6
PostWysłany: Pon 11:57, 09 Lip 2012    Temat postu:

Klimontów bez "Brunonaliów"?

W artykule Małgorzaty PŁAZY pod ww tytułem, zamieszczonym w 'echudnia.eu' z 5 lipca 2012 r. czytamy m.in.:

"Miłośnicy Brunona Jasieńskiego rozważają przeniesienie festiwalu do innej miejscowości. Nie będzie warsztatów dla dzieci i młodzieży, spektakli, koncertów...
[...]

BRAK FUNDUSZY TO NIE WSZYSTKO

Maria Więckowska, członkini organizacji potwierdza, że "Brunonaliów” w wakacje nie będzie. Brak funduszy to jedna z przyczyn, ale nie jedyna.

Mówi, że przyszedł czas, aby się zastanowić, co dalej z imprezą, czy nadal organizować ją w Klimontowie, czy nie przenieść jej w inne miejsce. Zdaniem miłośniczki twórczości Jasieńskiego, Klimontów za słabo włączał się w przygotowanie festiwalu. - Liczyliśmy na to, że z czasem naszą inicjatywę przejmie Klimontów. Tak się jednak nie stało – stwierdza Maria Więckowska.

Cieniem na stosunkach między stowarzyszeniem a społecznością lokalną położyła się sprawa zmiany patrona klimontowskiego liceum – Brunona Jasieńskiego zastąpiła święta Urszula Ledóchowska. Decyzja zapadła rok temu, przed jubileuszową, dziesiątą edycją "Brunonaliów”. Dyrekcja placówki uzasadniała zmianę między innymi tym, że poeta komunista nie jest dobrym wzorem do naśladowania dla młodzieży.

- Usunięcie tablicy pamiątkowej i zmiana imienia szkoły to wymowne gesty. Zastanawiamy się nad tym, czy w Klimontowie jest miejsce dla Brunona Jasieńskiego - kontynuuje Maria Więckowska. [...]"

Więcej czytaj... http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20120705/POWIAT0109/120709384
Z.Szkutnik
PostWysłany: Wto 9:04, 17 Sty 2012    Temat postu: Czy młodzież z Klimontowa wybiera się na Lednicę?

Czy młodzież Klimontowa wybiera się w tym roku na Lednicę?

2 czerwca 2012 r.: XVI Spotkania Młodych Lednica 2012
Wszyscy otrzymają Dzienniczek Siostry Faustyny

Uczestnicy (także potencjalni) przygotowują się w trzech etapach poprzez trzy spotkania, zwołane za pośrednictwem Internetu, a realizowane lokalnie w parafiach i wspólnotach, a także indywidualnie.

II krok ku Lednicy 31 stycznia 2012

Czytaj więcej… http://www.lednica2000.pl/lednica-2000/artykul/ii-krok-ku-lednicy

„Zapraszamy do gromadzenia młodych wokół Dzienniczka św. Faustyny jako formacji i przygotowania do przyjazdu nad Lednicę, aby uczestnictwo w spotkaniu było pełniejsze i głębsze.
Kocham Was – entuzjastów wiary, przewodników młodzieży i wspaniałych wychowawców. Inwestycja w młodego człowieka jest największa służbą Kościołowi i Ojczyźnie. Nabożeństwo Lednickie będzie wielkim Świętem Bożego Miłosierdzia, niezapomnianym przeżyciem i świadectwem wiary naszej młodzieży.
Do zobaczenia 2 czerwca u Źródeł Chrzcielnych Polski!

Jan W. Góra OP
duszpasterz akademicki
wraz z młodzieżą”

Zaprasza Ojciec dr Jan Góra, kiedyś zakonnik u Ojców Dominikanów w Tarnobrzegu.
tpk6
PostWysłany: Nie 13:04, 04 Gru 2011    Temat postu: Lubimy czuć się mądrzejsi...

"Lubimy czuć się mądrzejsi"

W artykule Dawida Karpiuka (Wprost 2011 nr 48, s.100-102) omawiającym książkę Mariusza Urbanka: Broniewski. Miłość, wódka, polityka. Warszawa: Iskry, 2011 znalazł się akapit, w którym nawiązano do „sprawy klimontowskiej” z Brunonem Jasieńskim jako patronem LO:

„Warto pamiętać o niedawnej awanturze o Brunona Jasieńskiego, kiedy szkoła średnia, której był patronem, postanowiła zamienić go na katolicką świętą. Prawicowi publicyści przypominali wtedy niechlubne epizody z życia słynnego futurysty. Z lewej strony padały wyjaśnienia, że przecież swoje przekonania przepłacił wyrokiem z rąk moskiewskich towarzyszy, ale rzeczowej głębszej dyskusji o postawach i ideologicznym uwikłaniu powojennej inteligencji zabrakło. – Lubimy czuć się mądrzejsi od ludzi, którzy w przeszłości stawali wobec różnych wyborów, których my nie znamy – podsumowuje Mariusz Urbanek.”
Jarosław Mielnik
PostWysłany: Czw 18:44, 11 Sie 2011    Temat postu:

Było tak jak to zostało opisane. Byłem poirytowany i szlag mnie trafiał, że dzieje się z moim wpisem tak a nie inaczej. Śledzę was od listopada ubiegłego roku i jeszcze nie wszystko wiem. Ale jednak jest już tego trochę. Jeśli będę miał jakieś pytania lub uwagi, skorzystam z pańskiego zaproszenia.
Zawarł pan tu wszystko, o co mi chodziło. Dziękuję panu.
tpk6
PostWysłany: Czw 0:07, 11 Sie 2011    Temat postu:

Dzień dobry Panu,

przyznaję, że zaimponował mi Pan otwartością, chapeau bas!
Musiało Pana dotknąć usunięcie z Pańskiego postu niestosownego epitetu zaadresowanego do konkretnego forowicza przez ‘anonima’. Ale uznałem (zgodnie z regulaminem), że łamie to zasady tego forum, gdyż pozbawia możliwości ewentualnego dochodzenia satysfakcji przez osobę, która mogła uznać taką ocenę za naruszenie jej dóbr osobistych. W takiej sytuacji ‘mod’ powinien zareagować i tak też się stało.

Nie tylko ja, ale także inni ‘moderatorzy’ staramy się utrzymać tak rozumiany porządek na forum, dokumentując na wszelki wypadek usuwane posty lub ich fragmenty, i jak na razie wychodzi to tej platformie dyskusyjnej na zdrowie. Posiada ona liczną grupę użytkowników, którzy napisali z widoczną starannością ponad 5 tys. postów, otwieranych łącznie ok. 0,5 mln razy. Jak na warunki małego Klimontowa, to całkiem niezły rezultat. W okolicznych gminach takiego forum nie ma.

W innej sytuacji znajduje się znany autor postu, który w przypadku celowego użycia wobec adresata słów obraźliwych ma świadomość, że może być oskarżony o znieważenie. Wiadomo bowiem od początku, kto takie ryzyko podjął i gotów jest ponieść ewentualne prawne konsekwencje. Pan publikując jako ‘gość’ od powyższych skutków uchylał się.

Proszę jednak z powyższego nie wysnuwać wniosku, że akceptowane są tu wulgaryzmy. Czytał Pan o tym i wie, że tak nie jest, chociaż w Polsce granica akceptacji mocno przesunęła się na ‘tak’ „dzięki” m.in. mediom publicznym. My wolimy w tym względzie pozostać „konserwatystami”.

Słowo, które Pan przytacza, pochodzi z postu osoby, która sama jest ‘modem’ m.in. tematu, gdzie tenże post zamieszczono. Znalazło się ono w zdaniu będącym cytatem, który –o ile dobrze zrozumiałem- miał ilustrować młodzieńcze postawy i ich rolę w życiu właśnie autora postu. Nie mógł więc nikogo drugiego obrazić, choć słowo to –mimo zamarkowanej formy- jest mocne i w odbiorze może budzić zastrzeżenia.
Uznajmy, że nie było to najszczęśliwsze, ale mimo wszystko niepodważające ogólnej tendencji do dbania o „czystość” wypowiedzi na forum, które pod tym względem –śmiem twierdzić- wyróżnia się wśród innych forów nazywanych nieraz „rynsztokami”.

Mam nadzieję, iż wyjaśnienia te sprawią, że również Pan wchodząc do naszego forum będzie się solidaryzował z takimż stanowiskiem, które jest konsekwencją –jak już wspominałem- przyjętego regulaminu i co nie mniej ważne – egzekwowanego.
Zapraszam Pana uprzejmie do częstego w miarę możliwości pojawiania się na tym obywatelskim forum i wzbogacania go swoją inspiracją oraz wiadomościami. Będzie Pan tu mile widziany.

Kłaniam się i pozdrawiam Zdzisław Szkutnik
Jarosław Mielnik
PostWysłany: Śro 17:37, 10 Sie 2011    Temat postu:

Cytat pochodzi z Kultury kontaktów waszego forum zamieszczony 8 lipca.

Jarek z Kielc
ciekawski
PostWysłany: Śro 9:44, 10 Sie 2011    Temat postu:

Poszedłem za pańską radą. Staram się być ugodowym człowiekiem. Czy obecna forma panu odpowiada? Jest dużo racji w tym, co pan pisał. Jednak odpowiedział mi pan wymijająco. Zbył mnie pan, skupiając się na odpowiedzialności, rejestrowaniu i kulturze wypowiedzi.

Chcę poznać zdanie na używanie wulgaryzmów przez ludzi zarejestrowanych, którzy biorą odpowiedzialność za swoje słownictwo. Jak pańskim zdaniem ma się tutaj pisanie słowa pyszałek, do dużo, dużo mocniejszego sku*****na, używanego w cytacie lub też bez cudzysłowu.

Czy jeśli teraz się pod tym podpisuję, to uniknę pańskiej korekty przy posługiwaniu się słowem buc, pyszałek lub inaczej? Proszę poświęcić mi jeszcze tę małą chwilę.

Jarek z Kielc

[Proszę uprzejmie o link postu, z którego pochodzi cytat - mod]
ciekawski
PostWysłany: Wto 10:41, 09 Sie 2011    Temat postu:

Czy pan zbytnio nie przesadza? Jak tak dalej pójdzie to przypuszczam, że niedługo nie będzie można się w ogóle odezwać na tym forum. Miałem kilkanaście synonimów, które mogłem wykorzystać, począwszy od bufona a na udzielnym księciu kończąc, lecz zdecydowałem się na ten, usunięty przez pana.
Coś panu pokażę, by porównać skale "zagrożenia" - jeśli w ogóle można to tak nazwać - słowa pyszałek i poniższego przykładu z niby maskującymi treść gwiazdkami.
„Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie skur****nem, ale kto na starość socjalistą pozostał, ten jest po prostu głupi.”
Pomimo tych gwiazdek i tak każdy wie o jakie słowo chodzi. A używa je pański kolega i w takiej formie nie zostało to usunięte. To ciekawe. Proszę mnie oświecić pańskim stanowiskiem i interpretacją tego porównania.

[Zatem oświecę Pana! O kulturze dyskusji pisano na tym forum już wielokrotnie, ale nie do wszystkich słowa te docierają. Zwracano m.in. uwagę na konieczność wypowiadania się 'ad rem', a nie 'ad personam', na dodatek używając nieeleganckich epitetów anonimowo. Jeśli chce Pan innych w ten sposób oceniać, proszę robić to pod swoim nazwiskiem, jako zarejestrowany użytkownik tego forum, czyli odpowiedzialnie. Takie obowiązują tu reguły i proszę łaskawie stosować się do nich. Myślę, że Panu nie powinno to sprawić trudności, chyba że... zabraknie odwagi. Kłaniam się - mod]
ciekawski
PostWysłany: Pon 23:24, 08 Sie 2011    Temat postu:

Cytat:
W Nowej Hucie było "prościej" i logiczniej. Żaden z wymienionych facetów czy to Lenin, czy Sędzimir nie tylko nie przyszedł tam na świat, ale z Hutą ma tyle wspólnego, co Huta z nimi.


Jak czytam, według pana Sędzimir nie miał nic wspólnego z Hutą i jak rozumiem również z hutą? A czy pan czasem zastanawia się nad tym, co sam pisze? Moim zdaniem nie i pisze pan bzdury rodzące prowokacje, a inni pozwalają na ich publikację. Proszę poczytać sobie o Tadeuszu Sędzimirze. Forma Sendzimir też jest prawidłową. A następnym razem w ewentualnej odpowiedzi do mnie, postaraj się panie bardziej, gdyż do chwili obecnej widzę tylko marny deklaratywizm [... - mod].
tpk6
PostWysłany: Sob 13:47, 06 Sie 2011    Temat postu:

Pewnie niewielu dzisiaj pamięta poniższy artykuł zamieszczony za zgodą Autora przed ponad 2-laty na nieistniejącej już stronie www Towarzystwa Przyjaciół Klimontowa, w którym - z racji związków z Klimontowem i Górkami- można doszukiwać się uzasadnienia dla wyboru nowego Patrona LO w Klimontowie - admin

Rafał Staszewski
[Kopia artykułu opublikowanego w Tygodniku Nadwiślańskim w grudniu 2008 zamieszczona na stronie TPK 10 lutego 2009 - admin]

Śladami świętej Urszuli

To było niezwykłe rodzeństwo. Spośród dziewięciorga dzieci Antoniego Augusta Ledóchowskiego i Józefy Salis-Zizers, najstarsza córka została błogosławioną, jej młodsza siostra świętą, jeden z synów generałem Zakonu Jezuitów, a drugi wybitnym dowódcą wojskowym odradzającej się Rzeczpospolitej. Ich korzeni rodzinnych szukać należy na ziemi sandomierskiej.
W niedzielę 18 maja 2003 roku na Placu św. Piotra w Rzymie zgromadziły się tłumy pielgrzymów. Tego dnia do chwały ołtarzy wyniesionych zostało dwoje nowych polskich świętych: biskup przemyski Józef Sebastian Pelczar oraz siostra Urszula Ledóchowska – założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Jej proces kanonizacyjny trwał 50 lat. Aktem kościelnym potwierdzone zostało jedynie oficjalnie to, o czym przeświadczeni byli Ci wszyscy, którym dane było zetknąć się kiedyś z tą wyjątkową osobą. 28 lat wcześniej papież Paweł VI beatyfikował jej rodzoną siostrę Marię Teresę.

Dawno, dawno temuPoczątki arystokratycznego rodu Ledóchowskich herbu Szaława giną w pomroce dziejów. Tradycja wywodzi go od legendarnego rycerza Halki, który miał być ponoć krewnym księcia Włodzimierza Wielkiego. Wnuk Halki Rafał, jak głoszą rodzinne przekazy wojował dzielnie pod rozkazami Bolesława Chrobrego. Wszystkie to nie znajduje jednak potwierdzenia w żadnych pisanych źródłach. Te wymieniają dopiero niejakiego Piotra Halkę, który około roku 1300, jako hetman ruski napaść miał na ziemię sandomierską i doszczętnie ją splądrować, paląc przy tym drewniany zamek w Korczynie. Gdyby w istocie ów Piotr należał do protoplastów familii Ledóchowskich, byłby zapewne mocno zdziwiony tym, jak ciekawe koło zatoczy niegdyś historia. Potomkowie bowiem tego, który w dziejach Sandomierszczyzny zapisał się jako niszczyciel, kilka stuleci później osiedlili się tu i słynęli powszechnie jako znakomici gospodarze.
Pierwszym z rodu, który związał się miejscem zamieszkania z Górkami pod Klimontowem był hrabia Antoni Ledóchowski – pradziad świętej Urszuli. Od niego zacznijmy wiec tę opowieść.

Magnat w habicie
Kiedy pod koniec XVIII wieku Polska zniknęła z mapy Europy, podzielona przez zaborcze mocarstwa, Antoni Ledóchowski podjął decyzję o sprzedaży rozległych dóbr na Wołyniu i Mazowszu, pozostawiając sobie majątki znajdujące się pod Sandomierzem. Jako prapraprawnuk kanclerza Jerzego Ossolińskiego był spadkobiercą części należących niegdyś do niego włości. Ledóchowscy osiedli w Górkach. Ich dawny pałac stoi do dziś, choć jego wygląd uległ nieco zmianie na skutek późniejszych modernizacji. Całe życie hrabiego Antoniego nacechowane było głęboką pobożnością. Chętnie odwiedzał chaty ubogich kmiotków, rozmawiał o ich potrzebach, w razie konieczności udzielał wsparcia. Hojnie łożył również na kościoły. Gdy wybuchła Wielka Rewolucja Francuska, w jego podklimontowskim domu schronienie i gościnę znaleźli zmuszeni do ucieczki z ogarniętego zamętem kraju członkowie sławnego rodu książąt de Rohan.

Żoną Antoniego Ledóchowskiego była Julia z Ostrowskich, która jednak zmarła młodo, dożywszy zaledwie 37 lat. Pochowano ją w podziemiach klimontowskiej fary. Owdowiały hrabia nie ożenił się powtórnie. Ostatnie lata życia zapragnął spędzić w zaciszu zakonnej celi. Osiadł najpierw w klasztorze Ojców Reformatorów w Sandomierzu, a następnie wstąpił do zgromadzenia Księży Misjonarzy w Warszawie, oświadczając już na wstępie, że nie czuje się godzien dostąpić łaski kapłaństwa, dlatego tez uprasza jedynie o niższe święcenia. Przybrawszy szatę duchowną, nosił ją aż do śmierci, przez kolejnych trzynaście lat. Arystokrata podejmowany niegdyś na najprzedniejszych dworach Europy, z wyboru stał się ascetą i poświecił bez reszty służbie Bogu.
Zmarł w klasztorze 11 listopada 1835 roku, po trwającej kilka tygodni chorobie. Stosownie do jego woli, pogrzeb odbył się w kościele św. Krzyża, jednak już trzy tygodnie później trumnę z ciałem hrabiego sprowadzono do Klimontowa i złożono obok żony.

Bohater
Antoni i Julia doczekali się sześciorga dzieci. Największą sławą spośród nich okrył się Ignacy Hilary Ledóchowski – dziadek św. Urszuli.
Późniejszy generał i uczestnik wielu kampanii wojennych przyszedł na świat 13 stycznia 1789 roku jeszcze w Krupie, pod Łuckiem na Wołyniu. Nauki pobierał najpierw w domu rodzinnym, co było wówczas praktyką powszechną, później w szlacheckiej akademii Terezianów w Wiedniu i na kursie inżynierów, gdzie dostrzeżono w nim bardzo zdolnego ucznia. Sam arcyksiążę Karol mianował go w 1808 roku oficerem 3 pułku piechoty, z którym wyruszył niebawem do walki przeciwko Wielkiej Armii świeżo koronowanego cesarza Francuzów. 23 kwietnia 1809 roku, w bitwie pod Ratyzboną dostał się do francuskiej niewoli. Jako jednego z nielicznych pojmanych, którzy znali język zwycięzców, postawiono młodego Ignacego przed obliczem samego Napoleona. Ten, usłyszawszy, że jeniec jest Polakiem zaczął czynić mu ostre wyrzuty, jak śmie walczyć przeciwko władcy, mającemu szlachetne zamiary względem jego narodu? Nie bacząc na to, co może go spotkać, Ledóchowski odpowiedział wówczas hardo, że żołnierz musi być wierny swojej chorągwi.

Słowa cesarza zapadły mu jednak głęboko w pamięć i kiedy tylko nadarzyła się okazja, poprosił o zwolnienie go z austriackiej służby. Zaraz potem trafił do Wojska Polskiego, a dokładnie do pułku artylerii konnej, dowodzonego przez jego ciotecznego brata Władysława Ostrowskiego. W bitwie pod Labiau 3 stycznia 1813 roku, kiedy Polacy osłaniali odwrót Wielkiej Armii, wówczas już kapitan Ignacy Ledóchowski został ciężko ranny. Rosyjska kula strzaskała mu kolano. Konieczna stała się amputacja nogi. 24 letni oficer przez całą resztę życia zmagać się musiał z ciężkim kalectwem. Dalej jednak służył w wojsku. Szybko awansował do stopnia podpułkownika i mianowany został dyrektorem Arsenału Warszawskiego. Kiedy wybuchło powstanie styczniowe, sam osobiście otworzył jego bramy walczącym rodakom. Na początku roku 1831 Rząd Narodowy mianował Ledóchowskiego generałem brygady i gubernatorem twierdzy Modlin. Poddał ją dopiero, gdy w całym kraju stłumiony już został powstańczy zryw. Wraz z wieloma innymi wysokimi oficerami skazany został na zesłanie. Ostatecznie jednak ułaskawiono go dzięki wstawiennictwu wielkiego księcia Michała.

Zamieszkał generał w Warszawie, gdzie w niedługim czasie spadły na niego dwie osobiste tragedie. Najpierw stracił żonę – 36 letnią zaledwie Ludwikę z Górskich, a niedługo po niej najmłodszą córkę Annę. Z pozostałą tróją dzieci: Ludwiką, Józefem i Antonim (przyszłym ojcem św. Urszuli) wyjechał wówczas za granicę, gdzie spędził kilkanaście lat.
W roku 1855 powrócił do Klimontowa i osiadł w jednej z cel klasztoru dominikanów, gdzie przebywał aż do swej śmierci w marcu 1870 roku. Sędziwy wiarus zastrzegł w testamencie, że woli być pochowany na publicznym cmentarzu, gdzie każdy mijając grób za jego duszę się pomodli.

Na obczyźnie
Młodszy syn generała Antoni otrzymał w roku 1843 paszport emigracyjny od rządu rosyjskiego i zgodnie z wolą rodziny wstąpił do wojska austriackiego. Rok później był już podporucznikiem pułku huzarów im. cesarza Ferdynanda. Porzucił jednak niebawem karierę wojskową. W roku 1851 ożenił się z Marią Augustą Seilern und Anspag i nabywszy posiadłość Sitzenthal tam zamieszkał. Dziesięć lat zaledwie trwało jego małżeńskie szczęście. 17 kwietnia 1861 roku Maria zmarła, pozostawiając męża z trójką małych dzieci. Rok później czterdziestoletni niespełna wdowiec, zdecydował się na powtórne małżeństwo – raczej chyba z rozsądku niż z miłości. Ostatecznie jednak okazało się ono bardzo udane. Wybranką Antoniego została tym razem Józefa Salis-Zizers, szwajcarska hrabianka, pochodząca ze starego rycerskiego rodu. Doczekali się razem dziewięciorga dzieci, dwoje najmłodszych: Józefina i Stanisław zmarło jednak tuż po urodzeniu.
Dom Ledóchowskich zawsze wyróżniał się głęboką pobożnością. Wspólne modlitwy, czytanie i omawianie Biblii, dyskusje na religijne tematy – były to sprawy, które tu znajdowały się na porządku dziennym. Nic więc dziwnego, że czwórka najstarszych dzieci Antoniego i Józefy wybrała potem służbę Bogu.
Na początku lat 80 tych XIX wieku małżonkowie zakupili zaniedbany majątek w Lipnicy Murowanej pod Bochnią i tam się przenieśli. Warto odwiedzić tę urokliwą wioskę, a szczególnie obiekt będący jej największą chlubą – drewniany gotycki kościółek św. Leonarda, wpisany na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Wewnątrz, w posadzce nawy zobaczyć można płytę nagrobną Antoniego Ledóchowskiego. Ciekawostką jest również fakt, że po latach jego sławna córka, założyła w Lipnicy ostatnią przed swą śmiercią placówkę zgromadzenia Urszulanek.

Misjonarka
Najstarsza z rodzeństwa była Maria Teresa, urodzona 29 kwietnia 1863 roku. Dziś w całym świecie znana jest ona jako „Matka Afryki”.
Kiedy rodzina Ledóchowskich na powrót osiedliła się w Polsce, Maria jako 20 letnia już dziewczyna musiała siłą rzeczy przyjąć na siebie wiele obowiązków związanych z prowadzeniem podupadłego gospodarstwa. Wytrwale pomagała rodzicom. W 1885 roku dosłownie otarła się o śmierć. Ospa na którą zapadła ustąpiła ostatecznie po kilku tygodniach, pozostawiając jednak szpecące ślady na twarzy młodej dziewczyny.
Z nominacji cesarza, pod koniec lat 80. została damą dworu wielkich książąt toskańskich w Salzburgu. Tam po raz pierwszy zetknęła się z akcją misyjną na rzecz Afryki, a także z problemem ludności murzyńskiej, ciągle jeszcze masowo wywożonej do niewolniczej pracy. Odkryła wreszcie swoje powołanie i bez reszty poświeciła się niesieniu pomocy mieszkańcom czarnego lądu. W środowisku salzburskiej arystokracji jej decyzja była z początku wykpiwana. Nie zraziło to jednak Marii, która nowej idei oddała się z wielkim zaangażowaniem. Nie bez znaczenia było tu również duchowe wsparcie, którego udzielił jej stryj, kardynał Mieczysław Halka Ledóchowski.
W 1894 roku założyła Sodalicję św. Piotra Klawera, przekształconą później w zgromadzenie Sióstr Misjonarek.
Mimo rozwijającej się gruźlicy, z którą zmagała się przez ostatnie 20 lat życia, cały czas bardzo aktywnie pracowała. Zmarła nad ranem 6 lipca 1922 roku. Papież Paweł VI 19 października 1975 r. zaliczył ją w poczet błogosławionych, a na prośbę biskupów polskich ogłosił 20 stycznia 1976 roku patronką dzieła współpracy misyjnej w Polsce.

Droga do świętości
Julia była o 2 lata młodsza od Marii. Niedługo po powrocie rodziny do Polski, wybrała życie zakonne. Wstąpiła do klasztoru w Krakowie, przybierając imię Urszula. W roku 1907, otrzymawszy błogosławieństwo papieża Piusa X, wraz z kilkoma innymi siostrami wyjechała do Petersburga, aby prowadzić tam internat przy polskim gimnazjum. Z Rosji wydalona została po wybuchu I wojny światowej. Trafiła najpierw do Sztokholmu, a później do Danii. Zorganizowała tam bardzo szybko szkołę dla skandynawskich dziewcząt, a następnie również ochronkę dla sierot po polskich emigrantach.
Kiedy po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość, Urszula i inne siostry z Petersburga wróciły do wolnej Ojczyzny i osiedliły się w Pniewach koło Poznania. Wkrótce potem wspólnota otrzymała od Stolicy Apostolskiej pozwolenie na przekształcenie się w Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, mające zajmować się głownie pracą wychowawczą, jako jednym z narzędzi ewangelizacji. Zgromadzenie szybko się rozwijało. Powstawały domy i dzieła w Polsce i na Kresach Wschodnich, od 1928 również we Włoszech, a od 1930 we Francji.

Siostra Urszula zmarła w Rzymie 29 maja 1939 roku. Już wtedy wiele osób przekonanych było o jej świętości. Procedura procesu beatyfikacyjnego czy kanonizacyjnego wymaga jednak, aby owa świętość osoby potwierdzona została wyraźnym cudem, dokonanym za jej wstawiennictwem.
W czerwcu 1983 roku Jan Paweł II zatwierdził oficjalnie dwa pierwsze takie cuda. Jeden z nich wydarzył się latem 1946 roku. Wówczas to uzdrowienia doznała młoda, 32-letnia zakonnica ze zgromadzenia urszulanek – siostra Danuta Pawlak. Cierpiała na niedokrwistość zanikową. Długotrwałe leczenie szpitalne nie przyniosło żadnych efektów. Wypisano ją w końcu do domu, w stanie agonalnym. Oczekiwała śmierci, kiedy nagle we śnie ujrzała postać Urszuli Ledóchowskiej. Poleciła ona odprawianie nowenny do Serca Jezusowego, przepowiadając jednocześnie całkowite wyzdrowienie chorej, w dniu kiedy modlitwy dobiegną końca. Stało się dokładnie według tych słów. Siostra Danuta dożyła 82 lat. Zmarła 11 maja 1996 roku.

Jeszcze ciekawszy wydaje się przypadek Jana Kołodziejskiego, który doznał wypadku przy budowie stodoły. Tarczowa piła przecięła mu kość łokciową lewego przedramienia. Kiedy dotarł do szpitala, okazało się, że widać już pierwsze symptomy gangreny. Konieczna była natychmiastowa amputacja, pacjent nie wyraził jednak na nią zgody. Lekarze zaszyli więc tylko ranę, ale wówczas stan chorego pogorszył się znacznie. W nocy cierpiał tak bardzo, że pewien był bliskiej śmierci. Czuwająca przy leżącym na sąsiednim łóżku mężczyźnie kobieta, widząc jego katusze, podała mu książeczkę do nabożeństwa i obrazek siostry Urszuli, zachęcając by wzywał jej wstawiennictwa. Ranny modlił się żarliwie i po niespełna trzech godzinach ból nagle ustąpił, co więcej powróciła mu nawet władza w okaleczonej ręce. Personel szpitala orzekł jednogłośnie, że stało się cos nadzwyczajnego, czego nie sposób racjonalnie wytłumaczyć.

I wreszcie trzeci cud. Wydarzył się 12 lat temu, w wakacje 1996 roku. Nastoletni Damian Gajewski został uratowany od śmierci przez porażenie prądem. Próbował kosić mokrą trawę elektryczną kosiarką. Nikt nie zauważył, że uległ wypadkowi. Opadał już z sił, gdy nagle ujrzał zbliżająca się postać zakonnicy w szarym habicie, która oderwała go od przewodu elektrycznego i zniknęła tak nagle jak się pojawiła. Rodzina chłopca przekonana była, że uratowany został przez Urszulę Ledóchowską.

20 czerwca 1983 w Poznaniu Jan Paweł II beatyfikował matkę Urszulę, a 18 maja 2003 w Rzymie kanonizował. W 1989, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci zachowane od zniszczenia ciało błogosławionej Urszuli zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy zgromadzenia.

Czarny papież
Drogę życia zakonnego wybrała również trzecia z sióstr Ledóchowskich – Ernestyna, ur. w 1869 roku, która była kanoniczką berneńską, a także ich brat Włodzimierz, który w przyszłości miał dostąpić najwyższej godności w hierarchii Towarzystwa Jezusowego nazywanego powszechnie Zakonem Jezuitów.
Potomek dobrej arystokratycznej rodziny był przez pewien czas dworzaninem sławnej cesarzowej Sisi. Szybko jednak zdecydował się na przybranie habitu i wstąpienie do seminarium duchownego. W swoim zgromadzeniu niebawem piastować zaczął coraz bardziej znaczące godności. Mając 36 lat kierował już całą prowincją galicyjską. 11 lutego 1915 roku został wybrany 26 generałem Zakonu Jezuitów, jako następca zmarłego Franciszka Ksawerego Wernza. Przewodził zgromadzeniu przez 27 kolejnych lat, aż do swej śmierci w grudniu 1942 roku. Przełożonych Towarzystwa Jezusowego nazywano często popularnie „czarnymi papieżami” ze względu zarówno na kolor sutanny, jak też ich wpływy w kościele katolickim.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o pozostałym rodzeństwie Urszuli, Marii, Ernestyny i Włodzimierza. Siostra Franciszka, wyszła za kuzyna – Mieczysława Ledóchowskiego. Zmarła w 1953 roku. Brat Ignacy Kazimierz zrobił karierę wojskową. Był generałem dywizji. Za udział w wojnie polsko-bolszewickiej został odznaczony krzyżem Virtuti Militari oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Podczas okupacji hitlerowskiej działał w strukturach AK. Aresztowany przez Niemców trafił do obozu Gross-Rosen. Zmarł 9 marca 1945 roku po ewakuacji obozu do Dora Nordhausen.
mirko
PostWysłany: Nie 18:36, 31 Lip 2011    Temat postu:

W Nowej Hucie było "prościej" i logiczniej. Żaden z wymienionych facetów czy to Lenin, czy Sędzimir nie tylko nie przyszedł tam na świat, ale z Hutą ma tyle wspólnego, co Huta z nimi.
Tak na mój rozum, to mogą "facetów" zmieniać co dekadę na piedestale i o ile nie jest "swój", to mało to kogo interesuje.

Ale jeżeli mieścina (Klimontów) ma jednego "rodzynka" i się Go usuwa, opluwa, to coś tu nie gra. Przecież mamy rozwijać turystykę, mamy ściągać ludzi kultury, żeby coś tu drgnęło, żeby ta mieścina złapała oddech i coś znaczyła, jeśli nie na forum światowym, to choć na krajowym - to kto tu przyjedzie?

Aha, zapomniałem, przejdą w roku dwie piesze pielgrzymki - przejdą i pójdą - przepraszam. Tylko nie zapominajmy, że trzeba je ugościć, tzn. nie zarobić, ale ugościć -jak mawia polskie przysłowie- "czym chata bogata..."
yes
PostWysłany: Nie 15:08, 31 Lip 2011    Temat postu:

"Tak na marginesie tej dyskusji yesie w dresie, nie wcinaj tu jakichś grypsów. Nie ściemniaj sytuacji" - napisał dwa wpisy powyżej Pan Mirosław (pseudo miro).

To może teraz tak. Mam nadzieję, że tym razem bez ściemy.

http://www.youtube.com/watch?v=clr9gqqZ6jg

Dozo!
ciekawski2
PostWysłany: Nie 6:49, 31 Lip 2011    Temat postu: Rosną historyczne zasługi dyrektor LO

W dotychczasowej wymianie zdań zwrócono uwagę na istotny aspekt tej sytuacji, który McLuhan sformułował tak: „środek przekazu jest przekazem”. Oznacza to, że równie ważna, a może nawet istotniejsza, jest obok treści informacji jej forma, która narzuca nam z góry sposób myślenia.

W omawianym przypadku formą jest sposób przeprowadzenia tej operacji, którą można by nazwać „ukryć zmianę”: zrobiono to po kryjomu, wniosek złożono jednoosobowo (instrumentalne potraktowanie dyrektor LO?), w nieprzypadkowym terminie świadczącym o chęci uniknięcia rozgłosu.
Okazało się w sumie, że załatwiono sprawę w stylu „słonia w składzie porcelany”...
ciekawski
PostWysłany: Sob 23:48, 30 Lip 2011    Temat postu:

A w Nowej Hucie Lenina zmienili i Sędzimira wstawili. I chwalą sobie. Co stoi więc na przeszkodzie, by i w waszym Klimontowie było podobnie, antykomunistycznie, po nowemu, czyściej i lepiej... i może prościej?
mirko
PostWysłany: Sob 17:06, 30 Lip 2011    Temat postu:

Tak na marginesie tej dyskusji yesie w dresie, nie wcinaj tu jakichś grypsów. Nie ściemniaj sytuacji. Wiadomo kto rządzi w gminie: wójt, pleban i partia (nie mylić z PZPR). Czasami kogoś z tej trójki wytną, w tym przypadku "dyskusyjnym" g...o do powiedzenia miał wójt i rada.

Trudno, czasami się tak zdarza, że ci, którzy powinni mieć jakiś głos w dyskusji, czy nawet powinni z szacunku być poinformowani, że na ich terenie wymieniają, przemieniają, kombinują, majsterkują, ulepszają, pomijają - nic a nic o tym nie wiedzą. Dowiedzą się dopiero, gdy już coś, ktoś postanowi za nich, bez nich.

Rada, wójt świecą potem oczami i wszyscy potem są święcie przekonani, że samorząd jest do kitu. Może i nasz samorząd nie działa tak prężnie i nie wyrobił sobie jeszcze miru, ale to powinno się zmienić.

Powinien wójt przywołać do porządku ludzi, którzy żyją i pracują na terenie gminy! Mimo, że nie podlegają bezpośrednio wójtowi, mimo wszystko, powinni z tą gminną jakoś żyć w symbiozie - tak powinno funkcjonować dobrze wykształcone społeczeństwo obywatelskie.

Razem, wspólnie, zgodnie, po chrześcijańsku, mądrze postępować, tego nam trzeba. I nic więcej.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group