SPOŁECZNOŚCIOWE FORUM DYSKUSYJNE MIESZKAŃCÓW KLIMONTOWA I GMINY - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum SPOŁECZNOŚCIOWE FORUM DYSKUSYJNE MIESZKAŃCÓW KLIMONTOWA I GMINY Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Kłopoty ze wspólną historią
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SPOŁECZNOŚCIOWE FORUM DYSKUSYJNE MIESZKAŃCÓW KLIMONTOWA I GMINY Strona Główna -> Wspólna pamięć Żydów i Polaków o Klimontowie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość
PostWysłany: Wto 15:43, 27 Lis 2007






Poniższy tekst pochodzi z witryny czasopisma "Obieg" wydawanego przez CSW Zamek Ujazdowski.
Myślę, że jest to ciekawe rozpatrzenie wielu aspektów naszej "wspólnej" przeszłości Polaków i Żydów - tym bardziej, że dotyczy naszego terenu...


Oni z Sandomierza, Wy z Jedwabnego, My...

O "Polaku w szafie" Artura Żmijewskiego i dyskusji w Fundacji Batorego.

W siedzibie Fundacji Batorego w Warszawie odbył się 4.04.07 pokaz filmu Artura Żmijewskiego "Polak w szafie", któremu towarzyszyła, prowadzona przez Agnieszkę Sabor debata. Oprócz artysty uczestniczyli w niej: antropolożka Joanna Tokarska-Bakir, socjolożka Helena Datner, członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów - Stanisław Krajewski, redaktor naczelny "Więzi" - Zbigniew Nosowski, filozof Dariusz Karłowicz oraz Leszek Tyboń - twórca stowarzyszenia EKOSAN. Ponad tydzień później w warszawskiej Zachęcie miał miejsce panel dyskusyjny towarzyszący wystawie Gustava Metzgera z udziałem Piotra Piotrowskiego, Eleonory Jedlińskiej i Rafała Jakubowicza. Oba wydarzenia w sposób mniej lub bardziej bezpośredni dotyczyły polskich kłopotów z historią, jej przedstawianiem i przepracowaniem, szczególnie zaś polskich kłopotów z historią polsko-żydowską. Znak to, że rozmawiamy, że powracamy do kwestii istotnych, jeśli nie najistotniejszych. Cieszy też to, że do tych powrotów prowokuje i zachęca sztuka i jej "bezwstydne" zupełnie zaangażowanie w to, co istotne. Po spotkaniu w Fundacji Batorego długo zastanawiałam się nad tym, czy artystyczna wypowiedź Artura Żmijewskiego dotyczy polskiego antysemityzmu, czy jest krytycznym komentarzem na temat miejsca antysemityzmu w dzisiejszej Polsce, czy szczególnie w Sandomierzu? Wydaje się, że nie. "Polak w szafie" nabiera w moim odczytaniu nieco innego znaczenia, innego może nawet niż życzyłby sobie tego twórca, choć, chcę podkreślić z całą mocą, nie mniej istotnego dla naszego rozumienia nas samych.

W katedrze sandomierskiej i tamtejszym kościele św. Pawła znajdują się XVIII-wieczne obrazy Karola de Prevot przedstawiające Żydów dokonujących tzw. mordu rytualnego. Przed kilkoma laty obrazów tych dotyczyła ożywiona dyskusja prasowa, której inicjatorem i aktywnym uczestnikiem był jezuita, o. Stanisław Musiał. Wystąpił on z postulatem usunięcia z kościołów tych hańbiących dla katolików obrazów. Oskarżono go wówczas, że usiłuje zasiewać w świadomości mieszkańców Sandomierza przesąd o krwi, wcześniej całkowicie obcy tej ludności; innymi słowy, że prowokuje niepokój, wzburza całkiem spokojne morze. Zbadanie żywotności legend o krwi w Sandomierzu i okolicach oraz odtworzenie lokalnego stanu wiedzy i pamięci o Żydach postawili sobie za cel studenci Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych i Antropologii Collegium Civitas, pod kierunkiem prof. Joanny Tokarskiej-Bakir. Grupa ta prowadziła badania terenowe w Sandomierskiem na przełomie października i listopada 2005 roku. Badania dowodzą, że legenda o porywaniu polskich dzieci (a nawet dorosłych) przez Żydów jest znana mieszkańcom Sandomierza i okolicznych wsi i miasteczek we wszystkich grupach wiekowych. Zrekonstruowanie kontekstów pozwala na konstatację, że pochodzą one z wielopokoleniowego przekazu rodzinnego, sąsiedzkiego i konfesyjnego. Kompletny opis badań znajdzie się w książce Joanny Tokarskiej-Bakir "Legendy o krwi. Antropologia przesądu", która ukaże się jesienią nakładem wydawnictwa WAB. Jeden z rozdziałów książki został przedrukowany w "Res Publice Nowej" (1/2007).

W filmie Artura Żmijewskiego "Polak w szafie" przeplatają się dwa motywy: pierwszy to zapis fragmentów seminariów, prowadzonych z uczestnikami sandomierskich badań przez Prof. Tokarską-Bakir, drugi - "działań z obrazem" w ramach warsztatów, prowadzonych przez artystę w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, w których uczestniczyli studenci, mający za sobą "doświadczenie Sandomierza". W ramach tych działań studenci otrzymują replikę obrazu w skali jeden do jednego i, wybierając po temu najróżniejsze sposoby, mają "poradzić sobie z obrazem". Jedni palą obraz, inni zasłaniają go, inny rysują wspólnie z artystą komiks, który opowiadałby, co naprawdę zdarzyło się w Sandomierzu na początku XVIII wieku, jeszcze inni wykonują "tableau vivant", powtarzając scenę z obrazu de Prevota, wycinają w nim dziury, by w miejsca, w których znajdowały się głowy bohaterów opowieści malarza, wstawić własne; drą, mną, tną, zamalowują. We fragmentach rozmów seminaryjnych słyszymy opowieści studentów, widzimy ich emocje: zdziwienie faktem, że ludzie, którzy wydawali się sympatyczni, otwarci, gościnni, na pytanie o Żydów natychmiast zamykali się w nieufności, podejrzeniach a niekiedy także złości lub lęku, spowodowanymi tym, że nieoczekiwanie, wbrew własnej woli stali się naznaczeni jako obcy. "Działania z obrazem" miały stać się odpowiedzią na przywiezione z Sandomierza emocje i rozterki, na bezradność i złość oraz wszelkie inne uczucia, jakie budzą się w konfrontacji z siłą wypartej traumy.

Kultura pourazowa, z jaką mamy do czynienia w dzisiejszej Polsce, a której metonimią okazuje się Sandomierz i jego okolice, skupia się wokół jakiegoś nadrzędnego urazu (traumy), zadawnionego i wypartego, który teraz powrócił i za sprawą zbiorowego wysiłku nauki i sztuki, poddaje rewizji współczesną rzeczywistość. Jak słusznie zauważa Joanna Tokarska-Bakir do opisania i zrozumienia tego, co stało i dzieje się z tą kulturą coraz mniej wystarcza historiografia ze swoimi tradycyjnymi narzędziami opisu, a także inne dziedziny wiedzy. "W Sandomierzu - pisze badaczka - polskie problemy z pamięcią widać jak w soczewce. Miasto zamknęło się w odmowie: żyje przedwojennymi i wojennymi konfliktami. Choć Żydów nie ma tu od kilku dziesięcioleci, nigdy nie przestało się z nich oczyszczać. Dręczone wyrzutami sumienia w postaci izraelskich wycieczek, poszukujących sensacji dziennikarzy i natrętnych etnografów, ucina próbę rozmowy. Milczenie o przeszłości jest na rękę i "katedrze", w której znajduje się obraz z nieprawdziwą żydowską zbrodnią, i "rynkowi", przy którym stoją prawdziwe żydowskie kamienice. W przeszłości nieraz okazywało się, jak produktywne bywa takie milczenie. Jest ono produktywne także na sandomierskiej prowinicji, gdzie do objaśniania świata prości ludzie wciąż używają klisz z tajnej historii polskiego szmalcownictwa." W nierefleksyjnej pamięci jednostek i zbiorowości zdeponowany został "traumatyczny bagaż" doświadczenia, które wydaje się niemożliwe do ogarnięcia, wyrażenia czy osądzenia.

Saul Friedlander wprowadził do historiografii (pisząc o Zagładzie Żydów) rozróżnienie na pamięć powszechną, która stara się ustanowić prawdopodobną, zrozumiałą i zamkniętą opowieść o przeszłości oraz pamięć głęboką, która, pozostając w najgłębszym sensie niewyrażalna i nieprzedstawialna, nie przestaje istnieć jako trauma, będąca poza zasięgiem zrozumienia i sensu. Wszelka spójna, uporządkowana i zrozumiała opowieść o Zagładzie jest kolejną próbą zepchnięcia głębokiej pamięci w odmęty nieświadomości i zasłonięcie jej pozorem oswojenia, zrozumiałości (1). Jak wygląda polska pamięć powszechna? Jak zauważył Bronisław Baczko, przez dziesiątki lat trwała ona w stadium "zimnym". Wydawała się uśpiona czy po prostu nieobecna. Przez to, że ta niesamowita, traumatyczna historia nie wydarzyła się wyłącznie między Niemcami a Żydami, ale że brali w niej udział Polacy - świadkowie, ofiary a niekiedy oprawcy - sprawa jest bardziej skomplikowana, szczególnie dla pokoleń powojennych. Wchodzą one w posiadanie niejednoznacznego dziedzictwa, które domaga się rozliczenia i oceny. Jednym z jego najtrudniejszych elementów jest polski antysemityzm. Aleksander Smolar w "Tabu i niewinność" pisał, że Holocaust nie wywołał szczególnego szoku w świadomości zbiorowej Polaków. "Wydarzenia wojenne i bezpośrednio powojenne wzmocniły jeszcze poczucie obcości i wrogości. Okoliczności sprzyjały utrwaleniu antyżydowskich stereotypów. Doświadczenia wojny nie prowadziły do kompromitacji postaw antysemickich. W Polsce bowiem nie było żadnych związków między radykalnym nawet antysemityzmem narodowej prawicy a antysemityzmem niemieckim. Przeciwnie, doświadczenia wojenne i powojenne wzmacniały patriotyczną prawomocność uczuć antyżydowskich." (2) Aleksander Smolar wskazuje na swoisty fenomen na skalę europejską: tylko w Polsce w czasie okupacji można było być jednocześnie antysemitą i walczyć przeciw Hitlerowi, odrzucając możliwość otwartej kolaboracji. To rozdwojenie przetrwało, czyniąc z polskiej kultury powojennej kulturę paradoksów, w której możliwe były postawy niekiedy całkowicie wewnętrznie sprzeczne. Innym głosem rozrachunku był opublikowany dwadzieścia lat temu na łamach "Tygodnika Powszechnego" tekst Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto. Autor przekonywał w nim, że jedyną metodą na uporanie się Polaków z problemem własnej historii okupacyjnej jest "zaprzestanie targów, prób obrony i usprawiedliwiania się. Zaprzestanie dyskusji na temat rzeczy, które były poza zasięgiem naszych możliwości podczas okupacji i wcześniej. Nie zrzucać winy na warunki polityczne, społeczne i ekonomiczne. A przede wszystkim powiedzieć: //Tak, jesteśmy winni//" (3).

W Upiornej dekadzie Jan Tomasz Gross podkreślał, że negatywny obraz stosunków polsko-żydowskich nie dotyczy wyłącznie marginesów polskiego społeczeństwa. Co więcej "los żydowskich współobywateli tkwi w centrum doświadczenia okupacyjnego polskich mieszkańców każdej miejscowości" (4) a zadaniem ludzi urodzonych po wojnie i dorastających w atmosferze wyparcia i tajemnicy jest formułowanie wyraźnych pytań dotyczących przeszłości. Wydaje się, że ta wiedza jest niezbędna do zrozumienia doświadczenia bycia świadkiem zbrodni. Badania historyczne świadczą o tym, że w latach 1945-1989 kwestia spustoszeń moralnych, które spowodował w społeczeństwie polskim Holocaust, była przez ówczesne władze uznawana za tabu, i w sposób przemyślany wybiórczo używana w dyskursie publicznym i historiografii, czego skutki odczuwalne są do dziś. Feliks Tych zwraca uwagę na głębokie i negatywne ślady, jakie w świadomości zbiorowej Polaków pozostawiła propagandowa teza z czasów PRL, że Polska stała się po drugiej wojnie światowej państwem "nareszcie" jednonarodowym. Nie dyskutowano o przyczynach tej nowej sytuacji Polski ani na łamach podręczników szkolnych, ani w innych nośnikach świadomości historycznej. Nie poruszano kwestii ceny, za którą tę monoetniczność osiągnięto. Wielu badaczy - wśród nich Aleksander Smolar i Bronisław Baczko - wierzyło, że do zerwania z tym wyparciem doprowadzi niechybnie ustanowienie w Polsce nowego ustroju politycznego i społecznego. Wówczas, kiedy społeczeństwo polskie stanie się wreszcie sprawiedliwe, racjonalne i prawdziwie nowoczesne, a co za tym idzie, wkroczy na "królewską drogę Historii" (5) otworzy przestrzeń dyskusji i pochyli się nad swoim niewolnym od dwuznaczności dziedzictwem. Widzieli oni walkę o wolność polityczną przede wszystkim jako walkę o prawo do poznania przeszłości i możliwość swobodnego z niego korzystania. Smolar pisał, że "na myślenie magiczne, na porażenie bezsiłą i na wiele innych schorzeń społecznych jedno jest tylko panaceum - wolne życie publiczne, obywatelskie poczucie odpowiedzialności za własny los i wiara w wyzwoleńczą moc prawdy" (6). Debata wokół książki Jana Tomasza Grossa, a później Anny Bikont w sposób dotkliwy pokazała, że demokracja, choć niewątpliwie jest koniecznym warunkiem debaty społecznej, to jednak niewystarczającym.

Poczyniona dwadzieścia lat temu uwaga Jerzego Jedlickiego o niezdoności polskiej inteligencji do poradzenia sobie z problemem antysemityzmu w dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej Polsce wydaje się dziś wciąż aktualna. Ma on na myśli ludzi gardzących antysemityzmem, którzy mu się dzielnie przeciwstawiają, choć "przecież wielu z nich skłonnych jest dowodzić, że antysemityzm był tu jedynie produktem skrajnej szowinistycznej demagogii lub przesądem motłochu i nigdy nie przeniknął do zdrowego rdzenia narodu. Wszelkie zaś świadectwa przeciwne jakże łatwo pomija się milczeniem, a nawet gorzej, bo wycina się i usuwa z wydawanych dokumentów źródłowych. Dlaczego czynią to ci, na których nie ciąży wina? Ci, którzy jako jednostki nie mają żadnego powodu do wstydu i niczego nie potrzebują ukrywać?" (7).

W ostatnim dziesięcioleciu mamy do czynienia ze swoistym przebudzeniem, z okresem "gorącym". Pamięć Holocaustu i chęć problematyzowania "konsensualnego" antysemityzmu za sprawą rozmaitych form wyrazu "wypływa na powierzchnię życia zbiorowego" i ma szansę stać się istotnym wymiarem mentalności i tożsamości zbiorowej. Te zmiany, owocujące dokonaniami badawczymi i artystycznymi związane są w dużej mierze z wejściem w dorosłość nowego pokolenia Polaków, urodzonych dziesięć, dwadzieścia i więcej lat po wojnie. Na pytanie, dlaczego chcemy akurat dziś pamiętać o Holocauście, można by odpowiedzieć, sięgając do szkiców Tokarskiej-Bakir, iż dlatego właśnie, że szukamy kontaktu z tym, czego z różnych powodów sami nie przeżyliśmy świadomie i tak, jak na to zasługiwało, a co jednak zapadło w nas tak głęboko, że teraz wszystko inne siłą rzeczy z tego wyrasta (Cool. Podejmujemy zatem próby opisu zabiegów deformujących i kaleczących pamięć zarówno w perspektywie indywidualnej, jak zbiorowej. Sztuka wydaje się tym medium, przez które wydobywamy "tamte" doświadczenia z niepamięci i przez które odnosimy się krytycznie do zabiegów przemilczania - obnażamy je i kompromitujemy. Pamięć o Zagładzie, która wyłania się z tak pojętej sztuki zmienia sens pamiętania i rozliczenia.

Pisząc w "Tygodniku Powszechnym" o filmie Żmijewskiego, Agnieszka Sabor, wskazuje na wieloznaczność tytułu (9). "Polak w szafie" w warstwie bezpośredniej odnosi się do opowieści jednego z sandomierskich informatorów o odkrytym przez kogoś w żydowskiej szafie trupie Polaka, z którego pomału kapały krople krwi; odsyła też do wyrażenia "trup w szafie", oznaczającego problem, z którym nie umiemy lub nie chcemy sobie poradzić a który, mimo prób zignorowania go, bez przerwy powraca. Sandomierski "trup w szafie", wiszące w kościołach przedstawienia mordu rytualnego, wciąż straszy. "Mimo zabiegów ks. Musiała, mimo zainteresowania mediów, mimo starań wywodzącego się z tego regionu przedsiębiorcy Leszka Tybonia i założonego przez niego stowarzyszenia EKOSAN, które dąży do tego, by przenieść obrazy do Muzeum Tolerancji i Dialogu: niebezpieczne (choć zabytkowe) dzieła wciąż wiszą tam, gdzie z całą pewnością wisieć nie powinny" (10). Dzisiaj obraz w katedrze nadal wisi, choć zasłonięty kotarą z umieszczonym pośrodku zdjęciem papieża Jana Pawła II. Czy film Artura Żmijewskiego jest głosem w dyskusji na temat tych przedstawień? Otóż dla mnie realizacja ta dotyka przede wszystkim innego zagadnienia - kwestii życia ponad 100 kilometrów od takich obrazów i takich miejsc jak Sandomierz. W jednej z pierwszych scen filmu Prof. Joanna Tokarska-Bakir zadaje swoim studentom prowokacyjne pytanie o to, jakich ludzi spotkali podczas swoich badań terenowych: dobrych czy złych? W filmie nie pada odpowiedź, która padła w tracie dyskusji na sali: spotkaliśmy ludzi takich samych, jak my! Mam wrażenie, że sposób, w jaki Żmijewski ukazuje relacje młodych, wykształconych badaczy ze stolicy z ich prowincjonalnymi informatorami podkreśla tylko poczucie obcości. "Polak w szafie" nie wskazuje na możliwość identyfikacji z "takimi samymi ludźmi" (na co wskazywała wypowiedź jednej z uczestniczek projektu), ale na możliwość, jeśli nie konieczność, identyfikacji z żydowskimi ofiarami. Znakiem tego jest w filmie scena - uznana przez niektórych za problematyczną, przez innych za wyraz empatii - w której młodzi badacze mówią wprost do kamery: "nazywam się … mogłem/łam zginąć jak ... (tu pada żydowskie imię i nazwisko)".

Otwiera się tu wielce problematyczna kwestia: czy nie jest to swego rodzaju podpisywanie się pod sukces żydowskiego cierpienia, czy nie stajemy po nie tej stronie barykady? A co z rozpoznaniem poczynionym przez Stanleya Milgrama a przywołanym w "Nowoczesności i Zagładzie" przez Zygmunta Baumana, że nie tyle wszyscy mogliśmy stać się ofiarami tak potwornej zbrodni, co wszyscy mogliśmy stać się jej sprawcami? Agnieszka Sabor stawia bardzo słuszną tezę "Ciekawsze byłoby postawienie sobie pytania: co zrobiłbym, gdybym stał wtedy w tłumie sandomierskich chrześcijan?" (11). Bez względu na swoją religijną przynależności, z takiej pozycji, jak sądzę, więcej zobaczymy i nie ulegniemy przy tym pokusie zawłaszczenia. "Urodzeni później nie powinni ani zawłaszczać doświadczenia ofiar, ani ograniczać swych działań do koniecznej roli wtórnych świadków i strażników pamięci. Wszelka polityka ograniczona do świadectwa, pamięci, opłakiwania zmarłych ofiar i oddawania czci ocalonym stanowiłaby zbyt ograniczony horyzont działania, jakkolwiek pożądane i konieczne byłyby te czynności (12). "Empatyczny niepokój" ( empathic unsettlement) jest receptą Dominicka LaCapry na rozwiązanie dylematu empatii, która niesie ze sobą ryzyko bezprawnego i bezpodstawnego zawłaszczenia doświadczenia ofiary i uczynienia z niego podstawy identyfikacji. Trauma ma to do siebie, że bywa zaraźliwa - może się przenieść z ofiary na osobę podejmującą się interpretacji, a więc na samego badacza, bez względu na to, jak późno przychodzi, i zniekształcić jego widzenie. Podczas debaty Stanisław Krajewski mówił, że obrazy sandomierskie nie są problemem Żydów, ale chrześcijan: to oni muszą się z nim uporać, a więc my.

Film Żmijewskiego pokazuje wysiłek młodych ludzi, młodych badaczy, ale przede wszystkim młodych Polaków, wysiłek by zmierzyć się z tym, co stanowi ich nieuchronne dziedzictwo. Dzięki bezpiecznej przestrzeni sztuki "w której marzenia stają się rzeczywistością", nie trzeba, jak w dyskursie naukowym, dążyć do obiektywności, hamować emocji. Tu można sobie pozwolić na bycie bezwstydnie subiektywnym, a nawet na podpalenie obrazu sandomierskiego i podziwianie jak płonie. Kiedy myślę o tym filmie i o dyskusji, jak się po nim odbyła, wraca do mnie jednak uwaga poczyniona przez młodego historyka podczas dyskusji w Zachęcie (13): dlaczego przy okazji takich wystaw, publikacji, wszyscy jesteśmy tak poruszeni i zadziwieni istnieniem antysemityzmu, zupełnie jakby nikt z nas nie rozmawiał ze swoimi dziadkami czy rodzicami, jakbyśmy byli głusi na rozmowy w autobusie albo sklepie osiedlowym, nie korzystali z Internetu i nie czytali gazet. Czyżbyśmy znowu ulegli znakomicie uspokajającemu wyjaśnieniu, że to margines, że to ludzie na wsi, że to jacyś inni, że to nie my? Dlaczego musimy się tym zadziwiać przy każdej okazji bardziej "szczególnej", a może przy okazji przedstawienia? Czy znaczy to, że potrzebujemy dystansu sztuki, aby unaocznić sobie to złożone zagadnienie? Jeśli tak jest to dobrze i źle. Dobrze, bo istnieje konieczność takiej świadomości i odświeżania jej co jakiś czas, źle zaś, bo znaczy to, że w jakimś stopniu przywykliśmy do tego, a rozmaite odmiany politycznego klimatu, sprawiają, że wydaje się to mniej lub bardziej "na miejscu".

Moim zdaniem jest tak, że sandomierskie badania terenowe ujawniają skalę przesądu, antysemityzmu na polskiej prowincji. Ujawnienie prawdy, jak to jest naprawdę, albo jak to było nie wyzwoli nas wszystkich w akcie jakiegoś nagłego oczyszczenia. Nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że kiedy zobaczymy i usłyszymy, lub przeczytamy, jak to jest, staniemy odważnie w obliczu tego trudnego dziedzictwa i podejmiemy żmudny proces rozliczenia się z przeszłością, zmierzenia się z nią, ze sobą. Przypomnijmy sobie choćby tylko, co się stało w kwestii Jedwabnego, a jeśli ktoś nie może sobie tego przypomnieć, niech sięgnie po książkę Anny Bikont. Prawda w takich sytuacjach traci swoją wyzwalającą moc. Wprowadza chaos i zaszczuwa, wzburza kompleksy i resentymenty, wywołuje poczucie osaczenia. Powiedzenie prawdy nie likwiduje problemu, ale wywołuje wstrząs i wówczas dopiero od tego wstrząsu, jak się zdaje, może zacząć się mozolny proces przepracowywania, edukacji i rozumienia, a w konsekwencji może wybaczenia i oczyszczenia. Przepracowanie, jakiego w tej sytuacji potrzeba, nie oznacza unikania, łagodzenia czy zapominania przeszłości, ale stawianie czoła traumie, konfrontowanie się z nią. Przepracowanie problemów w sensie całościowym wymaga jednak uświadomienia sobie, że w myśli, podobnie jak w życiu społecznym zawsze pozostaje resztka, której nie sposób zmienić w coś pozytywnego, a już na pewno wyeliminować.

Podczas dyskusji Leszek Tyboń mówił wiele o swoich zrealizowanych i niezrealizowanych projektach, o tym, jak nie udało mu się zorganizować spotkania w sprawie obrazu z klerykami sandomierskiego seminarium duchownego, o trudności prowadzenia rozmów, ale i o planach na przyszłość, o projekcie spotkania warszawskich studentów, uczestników sandomierskiego projektu z młodzieżą z Sandomierza. Celem takiego spotkania jest pokonanie obcości dzielącej tych ludzi, pokonanie tej ponad stukilometrowej odległości, ale też tej odległości mentalnej, której nikt przecież nie jest winien. Potrzeba powiedzieć unisono: wszyscy mogliśmy być po tej samej stronie, po stronie zabobonnego ludu, po stronie linczujących i wydających na śmierć. A co ze sztuką? O przeniesieniu obrazów de Prevota z miejsca uświęconego (i gwarantującego im, a także wyobrażeniu mordu rytualnego, prawdomówność i nienaruszalność) do miejsca sztuki, gdzie można powiedzieć "wszystko", może zdecydować tylko jedna osoba - ordynariusz. Tak się stało w innych częściach Polski; podobne przedstawienia usunięto z kościoła w Łęczycy i przeniesiono do muzeum, o czym mówiła podczas dyskusji dr Jolanta Żyndul, kierowniczka Centrum Anielewicza w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W kontekście "sprawy sandomierskiej" istnieje podejrzenie, że usunięcie obrazów mogłoby wywołać złe nastroje społeczne, zagrożenie agresją. Potrzeba pracy ze społecznością lokalną, by odmienić atmosferę i uruchomić procesy przepracowywania: trudne, bolesne i pewnie długotrwałe, ale konieczne. Sztuka, bo i o sztukę tu przecież chodzi, może zrobić wiele. Ten alians stosowanych nauk społecznych i sztuki krytycznej wydaje się ciekawy, choć nie bezdyskusyjny. I dobrze. Byle w tej dyskusji brało udział coraz więcej osób otwartych na zweryfikowanie swoich postaw i uwikłań, empatycznie niespokojnych i odważnych.

Nad obrazem w Sandomierzu wciąż wisi zasłona.

Katarzyna Bojarska

Przypisy:
1) Por. Saul Friedlander, "Trauma, Transference, and Working Through in Writing the History of the Shoah", "History and Memory", no. 4 (Spring - Summer 1992), s. 41
2) Aleksander Smolar, "Tabu i niewinność", "Aneks", 41-42/1986, s. 127.
3) Jan Błoński, "Biedni Polacy patrzą na getto", "Tygodnik Powszechny", 2/1987.
4) Jan Tomasz Gross, "Upiorna dekada", Kraków, 2001, s. 59.
5) Por. Bronisław Baczko, "Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej", przeł. M. Kowalska, Warszawa, 1994, s. 204.
6) Smolar, dz. cyt., s. 130.
7) Jerzy Jedlicki, "Dziedzictwo i odpowiedzialność zbiorowa", [w:] "Obecność. Leszkowi Kolakowskiemu w 60 rocznicę urodzin", Londyn 1987, s. 116
Cool Por. Joanna Tokarska-Bakir, "Rzeczy mgliste", Sejny, 2005, s. 24.
9) Pro. Agnieszka Sabor "Ryzyko rozmowy. Co dalej z antysemickimi obrazami w sandomierskich kościołach?" w: "Tygodnik Powszechny" 15/2007.
10) Tamże.
11) Tamże.
12) Dominick LaCapra "Psychoanaliza, pamięć i zwrot etyczny", przeł. M. Zapędowska, "Pamięć etyka i historia. Angloamerykańska teoria historiografii lat dziewięćdziesiątych", red. E. Domańska, Poznań, 2002, s. 149.
13) Dziękuję Grzegorzowi Pacowi za tę uwagę.

[24.05.2007]
Gość
PostWysłany: Czw 22:09, 29 Lis 2007






Dokładnie miesiąc temu obchodziliśmy 65 rocznicę likwidacji getta żydowskiego w Klimontowie. 30 października 1942 roku z miasteczka tego na czekającą ich śmierć wypędzonych zostało ponad 4 tys. Żydów. Tylko nielicznym jednostkom udało się przeżyć.

Wydarzenia te były najbardziej tragicznymi wydarzeniami w dotychczasowej historii Klimontowa. Wydawałoby się, że ta jakże smutna, ale ważna rocznica obchodzona będzię w Klimontowie w jakiś szczególny sposób, że miejscowa władza i społeczeństwo upamiętnią tę rocznicę złożeniem chociażby symbolicznej wiązanki kwiatów pod murem synagogi i zapaleniem symbolicznego znicza, płomienia pamięci o tych, których skazano na zagładę.

Nic takiego w naszym miasteczku nie miało miejsca. I gdyby nie materiały zamieszczone na stronie internetowej Towarzystwa Przyjaciół Klimontowa, to o tym tragicznym wydarzeniu nikt by nie pamiętał.


To wstyd dla nas wszystkich. Wstyd, że obecnie sprawujący władzę zamiast zajmować się ważnymi sprawami wikłają się w różnego rodzaju rozgrywki, wzniecają wojny domowe, dając tym samym pretekst do pisania artykułów, które w nienajlepszym świetle przedstawiają Klimontów i całą gminę. Jednym słowem przyczyniają się do negatywnego budowania wizerunku naszej miejscowości.

Jakoś trudno jest naszemu społeczeństwu poznawać wzajemną historię obu narodów - polskiego i żydowskiego, które na przestrzeni blisko czterech wieków współżyły ze sobą, budowały dobra, tworzyły historię. A dobrych, pozytywnych przykładów z życia naszych narodów na przestrzeni wspólnej naszej historii, szczególnie w trudnych latach okupacji niemieckiej nie brakuje.

O wspólnej historii mieszkańców pochodzenia żydowskiego i polskiego potrafią mówić i przypominać w pobliskim Staszowie. Przykładem tego była obchodzona bardzo uroczyście rocznica 65 rocznica likwidacji getta staszowskiego. W obchodach udział wzięli przedstawiciele władz parlamentu i władz samorządowych z burmistrzem miasta na czele.

Dla upamiętnienia tego tragicznego wydarzenia ufundowana została i wmurowana pamiątkowa tablica z nazwiskami bohaterskich Polaków, którzy w czasie okupacji niemieckiej ukrywali Żydów. Odprawiona została także msza ekumeniczna.

U nas rocznica likwidacji getta klimontowskiego przeszła bez echa, jakby niezauważona. Dlaczego? Dlaczego nam, mieszkańcom Klimontowa tak trudno jest mówić o naszej wspólnej historii, której nie sposób -choć myślę, że niektórzy chcialiby- wymazać z kart ksiąg i ludzkiej pamięci. Na szczęście historia jest wieczna i... wcześniej czy później zaczniemy o naszych wspólnych stosunkach polsko-żydowskich mówić, uczyć się, odkrywać i do nich wracać.

W kontekście owego milczenia ze strony władz samorządowych jest mi po prostu wstyd. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko uczyć się pozytywnych postaw i działań od naszych najbliższych sąsiadów i mieć nadzieję, że kolejne tak ważne rocznice nie pozostaną pominięte, że nie zapadnie na nie jedna wielka kurtyna niczym nieuzasadnionego wielkiego milczenia.
Gość
PostWysłany: Pią 8:30, 04 Sty 2008






Forowicz 'mirko' napisał 3 stycznia br. w temacie: Kultura - Izbuda:

Cytat:
Sprawa "synagogi" stanęła w martwym punkcie.
Powodem jest żądanie gminy żydowskiej likwidacji placu zabaw znajdującego się na cmentarzu żydowskim.
Nie rozumiem, dlaczego ten plac rzeczywiście musi tam być, w ogóle czy on tam powinien być? Mają o tym zadecydować podpisy mieszkańców. Paranoja!


A gdyby tak ktoś zorganizował boisko naprzeciwko dawnego szlachtuza zachodzące tylko na część starego (i wyobraźmy sobie - opuszczonego) cmentarza katolickiego, to co by mówiono o tym w Klimontowie?
A może zapytajmy żyjącego decydenta, dlaczego w swoim czasie zbudował szkołę na kirkucie?
Gość
PostWysłany: Pią 9:50, 04 Sty 2008






Decyzja o usytuowaniu placu zabaw na miejscu, gdzie obecnie się znajduje, była decyzją byłej P.Dyrektor PSP - P.Zieji.

Dlaczego akurat w tym miejscu?
Elementy placu zabaw pierwotnie miały znajdować się w miejscu innym - od bramy wejściowej w kierunku bloków nauczycielskich. Tak przynajmniej byli informowani rodzice.

Jakie względy zadecydowały o innym umiejscowieniu, tego nikt oficjalnie nie wie.
Ale rzeczywiście sprawa stanowi przeszkodę w realizacji pewnych zamierzeń.

Mam jednak nadzieję, że błąd zostanie w miarę szybko naprawiony.
Musimy też zrozumieć, że należy uszanować przeszłość ludzi, którzy tak jak my dziś - tak Oni kiedyś stanowili wspólnotę społeczną Klimontowa.
A bezsprzecznie usytuowanie placu zabaw dla dzieci na ziemi, gdzie być może jeszcze spoczywają szczątki ludzkie, jest nie na miejscu.

Apeluję do Rady Rodziców, obecnej Dyrektor i Wójta o pozytywne odniesienie się do tego tematu.

Pozdrawiam - Rodzic
Gość
PostWysłany: Pią 10:18, 04 Sty 2008






Szanowny Rodzicu!

Zapewne jesteś młody i nie pamiętasz kirkutu z lat 50. i 60-tych. Bo gdybyś pamiętał, to wiedziałbyś, że ten plac przed blokiem nauczycielskim również zajmował kirkut.

I jeszcze jedno. Łatwo zarzucić komuś podejmowanie błędnej decyzji. Nie wiem, kto taką decyzję podjął. Ale wiem, że obecny wójt z wielką dumą uroczyście otwierał nowy plac zabaw. Jeśli tak, to oznacza, że decyzję popierał. Prawda?

Zgadzam się, aby -i to jak najszybciej- przenieść plac zabaw w takie miejsce, gdzie nie spoczywają szczątki zmarłych Żydów. A na placu zrekonstruować fragment zniczonego kirkutu z ocałałych macew. To będzie pewna forma zadośćuczynienia za błędy naszych ojców i dowód pamięci o byłych mieszkańcach Klimontowa pochodzenia żydowskiego.
Gość
PostWysłany: Sob 16:10, 05 Sty 2008






Anonymous napisał:

Zgadzam się, aby -i to jak najszybciej- przenieść plac zabaw w takie miejsce, gdzie nie spoczywają szczątki zmarłych Żydów. A na placu zrekonstruować fragment zniczonego kirkutu z ocałałych macew. To będzie pewna forma zadośćuczynienia za błędy naszych ojców i dowód pamięci o byłych mieszkańcach Klimontowa pochodzenia żydowskiego.


Cieszą mnie powyższe głosy. Smile

Mam ogromną nadzieję, że już w tym roku na miejscu kirkutu powstanie pomnik - "ściana pamięci" z wmurowanymi ocalonymi macewami.
Rozmawialiśmy o tym dużo podczas ubiegłorocznych Brunonaliów i zarysował się ogólny plan, o którym wspominał już na forum Pan Mirek:

miro napisał:
padła propozycja na "Brunonaliach" od małżeństwa Rozenfeld (nie wiem, czy dobrze napisałem), żeby uroczyście przenieść i wmurować w ścianę powstałego pomnika - wszystkie macewy (kamienie nagrobne) z tutejszego kirkutu.
Uroczystości nadać odpowiednią rangę. W uroczystości brałby udział rabin z Nowego Yorku, może by wziął udział nasz dziekan


Tę akcję dobrze byłoby połączyć z warsztatami edukacyjnymi dla młodzieży.
Nasze Stowarzyszenie Miłośników Jasieńskiego zadbałoby o zdobycie funduszy i koordynację tej akcji. Właśnie przygotowuję wniosek w tej sprawie.
mkw
SREBRNY UŻYTKOWNIK
PostWysłany: Sob 16:12, 05 Sty 2008


Dołączył: 05 Lip 2007

Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

Powyższy post napisałam ja - system mnie wylogował w trakcie pisania.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mkw dnia Sob 16:13, 05 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Z.Sz.
Gość
PostWysłany: Sob 21:44, 05 Sty 2008






Z tego typu postów emanuje bardzo pozytywna energia.
Nie mam wątpliwości, że w połączeniu z dobrą wolą, nadzieją i inicjatywami wyrażanymi na stronie i forum TPK, co odzwierciedla w pewnym sensie tendencję środowiska lokalnego, uda się zwieńczyć ten szlachetny zamysł długo oczekiwaną uroczystością.
Myślę, że jest ona bardzo potrzebna w Klimontowie, by ożywić serca i pamięć jego mieszkańców, a także by w tej formie oddać należną cześć pomordowanym przez hitlerowców dawnym sąsiadom.
Z.Sz.
Gość
PostWysłany: Pon 18:10, 04 Lut 2008






W ostatnim sobotnio-niedzielnym wydaniu "Gazety Wyborczej" (2-3 lutego br.) znalazło się kilka artykułów dotyczących poplątanych stosunków polsko-żydowskich w niedalekiej przeszłości. Fragment jednego z wywiadów brzmi, cytuję: "Musimy napiętnować zachowanie okolicznej ludności Otwocka, Rembertowa i Miedzeszyna, która w pamiętnym dniu likwidacji getta w Otwocku w parę godzin po tym barbarzyńskim fakcie, w nocy zaraz zajechała furmankami i rozpoczęła grabież pozostałego mienia żydowskiego. Wywożono wszystko co pod rękę popadło, wyłamywano drzwi i okna, półki, deski z podłóg, nie mówiąc o meblach, ubraniach i bieliźnie, które pierwsze padły ofiarą rabunku".

A jak to odbyło się w Klimontowie? Ktoś na tym forum wspomniał o "górnikach".
Jak przebiegało przejęcie mienia pożydowskiego? Czy według zasady, kto pierwszy ten lepszy, czy na podstawie przydziału? Kto przydzielał i opierając się na jakich kryteriach?
Czy jakieś powojenne akty prawne ten stan usankcjonowały?

I kolejny cytat z tego wywiadu: "Jest strach, że Żydzi wrócą. I nie chodzi o to, że będą tu tworzyć ustrój komunistyczny - jest strach, że kiedy Polska odzyska niepodległość ( po II wojnie - przypis mój -MM), pojawią się problemy z własnością".

Otóż to.

MM
Gość
PostWysłany: Pon 22:41, 04 Lut 2008






Panie Marku,
wiele informacji pośrednich na zadane pytania odnaleźć można w podanej w innym temacie na forum bibliografii, a zwłaszcza w książce Krzysztofa Urbańskiego: Zagłada żydów w dystrykcie radomskim oraz w obszernym artykule Aliny Skibińskiej i Jakuba Petelewicza: Udział Polaków w zbrodniach na Żydach na prowincji regionu świętokrzyskiego. Przy opisanych tu przez polskich naukowców wydarzeniach relacje Jana Grossa w Strachu, który wzbudza takie kontrowersje - bledną!

Dla ilustracji spraw, o które Pan pytał przytoczę kilka cytatów z tekstu Lejba Zylberberga: Klimontów. [W:] Życie i zagłada Żydów polskich 1939-1945. Relacje świadków:

"Po kilku dniach przybyła do miasteczka ekspedycja karna- około 40 esesmanów. Zainstalowali się w pałacu odległym od miasteczka o 1 km [zapewne chodzi o Górki]. Zaraz pierwszego dnia napadali na Żydów na ulicach i bili ich. [...] Esesmani codziennie przyjeżdżali ciężarówką i ogołacali żydowskie sklepy z towarów. Właścicieli sklepów zmuszano, by sami ładowali swój dobytek na niemiecką ciężarówkę, byli przy tym bici."

Inny fragment:

"Tegoż dnia 16 października [1942 roku], zjechali do miasteczka okoliczni Polacy, spodziewając się rozpoczęcia akcji wysiedleńczej, wyczuwali możliwość korzyści. Przez cały czas okupacji, przed wysiedleniem, Żydzi oddawali chłopom prawie darmo różne towary, cenne przedmioty. Wszędzie napotykaliśmy mur wrogości, nikt nie chciał udzielić nam pomocy. W tych okolicznościach Żydzi, szczególnie głęboko wierzący, całe dnie spędzali na cmentarzu, modlili się, opłakując swój los. Daremne były i płacz i skargi. Wyludniony został już Opatów, Iwaniska, Osiek, Bogoria. Wreszcie przyszła kolej na Klimontów. W dzień przed akcją przyjechał referent żydowskiego wydziału przy landracie, zbrodniarz Obladen - nałożył kontrybucję na ludność żydowską, a jej egzekwowanie zlecił żydowskiej policji i Judenratowi. [...] W piątek, 30 października 1942 r., na dworze było ciemno, kiedy zobaczyliśmy nadjeżdżające samochody. Ojciec powiedział - dzieci ubierajcie się."

Dużą część pozostałej relacji znają już Państwo ze strony TPK.

Może jeszcze jeden charakterystyczny fragment relacji naocznego świadka z likwidacji żydowskiego getta w Klimontowie w paździeniku 1942 roku:

"W ciągu 15 dni pobytu w Klimontowie obserwowaliśmy, jak Niemcy wyprzedają żydowskie mienie na licytacjach, za grosze. Pomiędzy polską ludnością w mieście a ludnością wiejską wywiązała się konkurencja, chodziło o to, by nie dopuścić chłopów do skupowania lepszych rzeczy. W specjalnym zarządzeniu Niemcy zabronili wstępu do żydowskich domów komukolwiek z miejscowej ludności. Zdarzyło się, że pewna kobieta ze wsi Konary weszła do żydowskiego mieszkania i została na miejscu zastrzelona przez niemieckiego żandarma Tajzera."

Więcej - zob. wskazana wyżej literatura przedmiotu.
Z.Sz.
Gość
PostWysłany: Wto 15:47, 05 Lut 2008






Panie Zdzisławie, dziękuję za przybliżenie tematu. Mam nadzieję, że jakiś świadek tamtych wydarzeń lub osoba, która wysłuchała relacji świadka bądź świadków tych strasznych chwil, zechce się podzielić wiadomościami i tak swoimi słowami, opisze jak to się odbywało w Klimontowie.

MM
Gość
PostWysłany: Czw 16:59, 07 Lut 2008






26 wrzesień 2004 r.
źródło: Tygodnik Powszechny

Amnezja - choroba tylko częściowo zawiniona
Spory-polemiki: "Niepamięć zbiorowa"


Marcin Kula

Pamięci Powstania Warszawskiego za komunizmu nie kultywowano, ale była ona podtrzymywana chociażby w ramach przekazu rodzinnego. Pamięci o powstaniu w getcie nie miał kto przekazywać. Mało tego. Często uratowani, z powodu przeżyć, chcieli zatrzeć własne żydostwo.

To, że długotrwała amnezja w kwestii losów Żydów jako grupy społeczeństwa polskiego objęła znaczną część tegoż społeczeństwa, wydaje się oczywiste. Mówiąc dokładniej: po społeczności żydowskiej pozostała pamięć zsymbolizowana, u nielicznej części społeczeństwa pozytywna, u liczniejszej (prawdopodobnie liczniejszej) negatywna. Podstawowa część społeczeństwa polskiego w miastach i miasteczkach najpewniej po prostu przez lata nie myślała o niegdysiejszej obecności Żydów tamże oraz o czasem dobrych, czasem złych, a czasem nawet bardzo złych stosunkach poprzednich pokoleń z Żydami. Nawet w encyklopedycznych opracowaniach dziejów poszczególnych miast zagadnienia Żydów - jak zresztą innych mniejszości - pojawiają się rzadko. Nie wynika to ze złej woli autorów - raczej z tego, że mówiąc o dziejach poszczególnych ośrodków nie myśli się o Żydach w kategorii grupy, która tworzyła część ich dziejów.

Przyczyny stwierdzanego przeze mnie (w jakim stopniu prawdziwie?) stanu rzeczy są wielorakie. Nie muszą mieć związku jedynie ze sprawą żydowską. W końcu historyczna amnezja społeczeństw zdarza się nie tylko w odniesieniu do tego zagadnienia. Ograniczmy jednak zakres refleksji.

Źródła nie-pamięci

Pierwszą przyczyną rozważanej amnezji jest dystans, dzielący społeczności żydowską i chrześcijańską w Polsce w okresie międzywojennym. Nie miejsce tu, by dyskutować jego przyczyny i wkład każdej z grup w budowanie przepaści. Pozostaje faktem, że dystans istniał mimo codziennego mijania się ludzi na ulicach oraz mimo wzajemnego wchodzenia w stosunki wymiany dóbr i usług. Jedni i drudzy wręcz niewiele o sobie wiedzieli - poza pewną liczbą symboli oraz mitów. Nawet wśród inteligencji twórczej stosunki chrześcijańsko-żydowskie nie były tak bliskie, jak się to dziś wydaje. Zmarły w 1988 r. prof. Marian Małowist, człowiek żydowskiego pochodzenia, jeszcze dwa lata przed śmiercią wspominał, jak to na jego obronę doktorską w roku 1934 nie przyszedł żaden kolega nie będący Żydem. Musiał to dobrze zapamiętać, skoro mówił o tym po tylu latach.

Otóż - wracając do zasadniczej kwestii - warto zauważyć, iż ani nie wspomina się żywo, ani nie opłakuje się ludzi, którzy nie są bliscy, ani tym bardziej takich, których się nawet nie zna. Gdyby dzisiaj zniknęli z Polski Cyganie lub - powiedzmy - Wietnamczycy, nikt by o nich nie pamiętał (ci pierwsi może pozostaliby w legendach ludowych i przesądach jako sylwetki barwne, choć często mało cenione). Gdyby Cyganie czy Wietnamczycy zniknęli w jakiejś tragedii (odpukać w niemalowane drewno!), to najpewniej raczej zapamiętano by tragedię samą niż ofiary. Gdyby we Francji zniknęli dziś muzułmanie, też ich wspomnienie nie weszłoby do dziedzictwa narodowej przeszłości, a więc i do podręczników francuskiej historii. Wielu Francuzów raczej pomyślałoby “kłopot z głowy!”. Negatywne stereotypy sprzyjałyby takiej postawie - jak sprzyjały, co nie najmniej ważne, w wypadku myślenia wielu chrześcijan ex post o Żydach w Polsce. Trudno kultywować pamięć o ludziach, których ocenia się negatywnie - chyba że jest to właśnie pamięć negatywna. Owe zastarzałe, negatywne stereotypy są drugą przyczyną amnezji.

Oczywiście przykład Cyganów, a tym bardziej Wietnamczyków w Polsce i muzułmanów we Francji, jest demagogicznie przesadzony. Społeczność żydowska w Polsce była mimo wszystko znacznie bardziej zintegrowana i dłużej obecna niż Cyganie, Wietnamczycy czy francuscy muzułmanie - ale przez swą przesadę te przykłady wyostrzają obraz.

Kolejnym [trzecim] powodem amnezji jest ta okoliczność, że polski naród kształtował się bez własnego państwa. W konsekwencji ukształtował się z mocnym akcentem na narodowość rozumianą w kategoriach etnicznych (załóżmy, że wiemy, co to znaczy!). Państwo odrodziło się jako państwo narodu polskiego - nawet jeśli obejmowało jakże wiele innych grup etnicznych. Ludzie o innej narodowości lub (i) innej religii byli często traktowani jako swego rodzaju dodatek do życia wspólnoty objętej organizacją państwową, a nie jako jej część. Jest prawdą, że oni sami też nieraz tak siebie traktowali. W ogóle okres międzywojenny był dziedzicem XIX-wiecznego myślenia narodowego - przy pozostawieniu myślenia obywatelskiego na drugim planie. W konsekwencji do dziś, ucząc historii, najczęściej uczymy historii Polaków, a nie historii Polski.

Czwartą przyczyną amnezji był fakt, że społeczność żydowska nie przeżyła. Zabrakło więc podstawowego nośnika pamięci, jaką jest sama społeczność będąca potencjalnym przedmiotem wspomnień i narracji. Pamięci Powstania Warszawskiego za komunizmu nie kultywowano bądź kultywowano ułomnie - ale była ona podtrzymywana chociażby w ramach przekazu rodzinnego. Pamięci o getcie i o powstaniu w getcie nie miał kto przekazywać. Mało tego. Często uratowani, z powodu przeżyć, chcieli zatrzeć własne żydostwo. Nieliczni, którzy przeżyli, wypierali z pamięci okropności, wręcz wypierali z pamięci własny punkt wyjścia.

W tym samym kierunku działało też wiele faktów z Polski międzywojennej, która, zwłaszcza u schyłku lat trzydziestych, była przykra dla Żydów. Przeciw kultywowaniu pamięci działały też realia komunizmu. Wbrew opinii o komunizmie jako “żydowskim wynalazku” oraz o Żydach w nieżyczliwych oczach mnożących się w komunistycznym aparacie terroru (z polskim szlachcicem Dzierżyńskim na czele!), przyznawanie się do żydostwa za komunizmu wcale nie było rzeczą pociągającą. Wbrew wielu mitom bycie Żydem najczęściej w ogóle nie było i nie jest szczęściem. W latach powojennych wielu Żydów chciało oszczędzić dzieciom tej “plamy”. Największe szanse przeżycia i pozostania w Polsce mieli zresztą Żydzi zasymilowani, którzy nieraz od dawna usiłowali odejść od swojej społeczności, a nawet nie cenili jej (poza tymi, którzy, będąc zasymilowani, napotykali trudności poza nią i tym intensywniej powracali do żydostwa).

Piątą przyczyną amnezji było swoiste współzawodnictwo w cierpieniu pomiędzy grupą polską i żydowską. Polacy, ukształtowani jako naród w ramach rozlicznych cierpień i cierpiący w dziejach najnowszych, często źle przyjmują wszelką konkurencję w tym zakresie (Żydzi zresztą też). Polacy są najczęściej dumni (zasadnie!) z wielokrotnie podejmowanej walki. Jako społeczność nieraz zakompleksiona na tle przeżyć (jak każdy naród o trudnej historii!), akcentują zarówno cierpienia, jak walkę. Stąd wynika pokazywanie siebie jako lepszych niż będący pod ręką w stereotypizowanych wspomnieniach Żydzi, którzy poszli na śmierć bez walki. W potocznej mentalności rzadko bierze się pod uwagę małe szanse podjęcia walki w konkretnych warunkach. Często pomniejsza się też tę walkę, która jednak została podjęta. Zamiast być dumnym, w ramach historii Polski, z powstania 1943 r. jako pierwszej otwartej walki w mieście przeciw okupantom, minimalizuje się nieraz wagę tego epizodu dziejowego. Niektórzy historycy nie mówią o nim jako o “powstaniu”, lecz “samoobronie”. Podejrzewam, że świadomie bądź podświadomie stają na stanowisku, iż może być tylko jedno Powstanie w Warszawie. Taka postawa znalazła odbicie nawet w trakcie obchodów 60. rocznicy Powstania Warszawskiego. Było to tym przykrzejsze, że w rozważanym zakresie stanowiły one ogromny krok do przodu. O Żydach pamiętano, rabin modlił się wśród przedstawicieli poszczególnych wyznań na cmentarzu na Woli... ale nawet w trakcie tych uroczystości diabeł musiał widać machnąć ogonem. Podczas Apelu Poległych po wezwaniu obrońców getta: “Stańcie do apelu!” żołnierze nie odpowiedzieli słowami “Polegli na polu chwały” - przeznaczonymi dla poległych z bronią w ręku. Zawołali “Cześć ich pamięci”.

Szóstą przyczyną amnezji była, i nieraz wciąż jest, niechęć przyzwoitych ludzi do budzenia upiorów. Sprawa żydowska w Polsce była (by użyć czasu przeszłego!) tak drażliwa i nieraz wywoływała tak negatywne emocje, że wielu ludziom zdawało się, iż lepiej ją wyciszyć. Wielu wręcz bało się o niej mówić. Przecież przyzwoici ludzie nawet wolą nieraz o kimś powiedzieć, że jest “pochodzenia żydowskiego”, niż że jest Żydem.

Siódma, i nie najmniej ważna, przyczyna amnezji to okoliczność, że w Polsce od 1945 r. było wiele spraw żywiej dotykających społeczeństwo polskie niż dzieje odległej, już nieistniejącej społeczności i stosunków z nią. Zaraz po II wojnie różnorakie problemy kraju były tak wielkie, że przeogromnie absorbowały ludzi. Idea “żydokomuny” nastawiała wrogo do Żydów, co nie sprzyjało życzliwej pamięci. Przypominanie, w obliczu polskich strat wojennych, wypadków negatywnych zachowań wobec Żydów było i wstydliwe, i, co chyba mocniej działało, sprawiało wrażenie rozważania spraw z innego świata. Wówczas i później komunizm dostarczał dostatecznie dużo materiału do myślenia o sprawach bezpośrednio bliskich ludziom. Z kolei jego elita, wbrew mitom, wcale nie spieszyła się do kultywowania pamięci o Żydach. Niezbyt chciała nawet rozgrzebywania niedobrych spraw z zakresu stosunków między obiema grupami w Polsce.

Last but not least, warto pamiętać banalną prawdę, że przez kilkadziesiąt lat społeczeństwo polskie było pozbawione swobody wypowiedzi. Być może w innym wypadku pamięć sprawy żydowskiej ułożyłaby się inaczej. Za komunizmu zatarła się pamięć wielu, i to bardzo różnych, dobrych i złych spraw - nie tylko dziejów Żydów. Charakterystyczne, że po upadku tego ustroju wróciła pamięć różnorodnych faktów z historii: po 1989 r. małe ośrodki zaczęły intensywniej kultywować własną tradycję, oraz że w niejednym, większym lub mniejszym przypomniano sobie właśnie o obecności Żydów. Powrót pamięci wyraził się w rewaloryzacji dawnych ulic żydowskich, tworzeniu ośrodków pamięci, fundowaniu tablic pamiątkowych, pisaniu przez młodzież prac na konkurs “Historia i kultura Żydów polskich”, również w publikacjach. Skoro tak, to w wyjaśnianiu przyczyn amnezji wypada odejść, przynajmniej częściowo, od samej sprawy stosunków międzygrupowych.

Jak nie-pamiętają inni

Powyższe uwagi zostały sformułowane w ramach rozumowania o najnowszych dziejach Polski. Tymczasem przy głębszym podejściu do zagadnienia należałoby spojrzeć na sprawę porównawczo - zarówno przez pryzmat dziejów sprawy żydowskiej i pamięci o Żydach w innych krajach, jak przez pryzmat innych mniejszości i pamięci o nich, zarówno w Polsce, jak w innych krajach. Wbrew mitom ani sprawa żydowska per se, ani sprawa żydowska w Polsce nie są aż tak specyficzne, jak to się nieraz zdaje. W końcu o dziejach Ukraińców też znikomo pamięta się w Polsce - a jeśli, to najczęściej źle.

Gdy wskazuje się - jak była mowa - na wagę przełożenia idei narodowej nad ideę społeczeństwa obywatelskiego dla rozważanych spraw w Polsce, warto jednak rozejrzeć się trochę dookoła.
W ojczyźnie nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego, czyli we Francji, miejscowa policja nie zawahała się wydać hitlerowcom Żydów - obywateli francuskich. Dopiero niedawno upamiętniono we Francji obóz w Drancy. Także dopiero od niedawna wywiesza się na szkołach francuskich tabliczki z nazwiskami żydowskich uczniów, którzy zostali zamordowani przez hitlerowców.
W drugiej ojczyźnie społeczeństwa obywatelskiego, czyli w Stanach Zjednoczonych, po Pearl Harbor nie zawahano się zamknąć do obozów własnych obywateli pochodzenia japońskiego. Dopiero niedawno stanęła sprawa należnego im zadośćuczynienia.
Dopiero niedawno w zakres nauczania historii w Stanach Zjednoczonych weszła też przeszłość murzyńska lub indiańska - widziana nie tylko z punktu widzenia bohaterskich oddziałów amerykańskich, przeganiających strasznych Indian. Dopiero niedawno przypomniano sobie o Aborygenach w Australii. Dopiero od niedawna następuje rewizja historii w krajach andyjskich, gdzie sprawa była o tyle bardziej skomplikowana, że Indianin wspaniale prezentował się na pomnikach, natomiast znacznie gorzej w realnym życiu. Nawet w Meksyku, gdzie od dawna stano na stanowisku istnienia społeczeństwa metyskiego, dzieją się ciekawe rzeczy w zakresie realnego dostrzeżenia społeczności indiańskiej. Kanonizacja Juana Diego i słowa, które wówczas padły, były wysoce charakterystyczne dla nowych przemyśleń. Równie ciekawie jest w Brazylii, gdzie stosunki interetniczne są niezłe, a przecież wiele spraw, nawet z dalekiej przeszłości różnych grup etnicznych, dopiero teraz staje na porządku dziennym społecznej refleksji.

* * *

Na tym tle Polska nie jest wyjątkiem - ani na dobre, ani na złe. Jest zresztą w ogóle wyjątkiem (czy to na dobre, czy na złe!) w znacznie mniejszym stopniu, niż sobie wyobraża wielu ludzi.

Polska ma oczywiście swoje grzechy - w tym także nie dające się zaprzeczyć grzechy wobec Żydów. Tło porównawcze jest ważne nie po to, by owe grzechy przeciwważyć niecnymi postawami lub (i) czynami innych - jak w dowcipie o Amerykaninie, który zwiedzał ZSRR (Amerykanin zauważył, że radziecki pociąg się spóźnia. Na to przewodnik go zapytał: “A jak Wy traktujecie Waszych Murzynów?”). Tło porównawcze jest ważne dla lepszej analizy zjawisk.

Z własnymi grzechami trzeba się rozliczyć samemu. To, że inni ewentualnie też źle postępowali, jest małym usprawiedliwieniem. Mnie jednak, jako historyka, nie interesuje wina. W mojej roli zawodowej nie jestem ani prokuratorem, ani sędzią. Interesuje mnie zjawisko, które chciałbym zrozumieć. W tym celu warto zaś nie oceniać, lecz pytać o mechanizmy oraz patrzeć nie tylko na własne podwórko, lecz znacznie szerzej.

Marcin Kula jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego oraz Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Niedawno opublikował: “Uparta sprawa. Żydowska? Polska? Ludzka?” (Universitas).
Gość
PostWysłany: Wto 9:27, 01 Kwi 2008






REPORTAŻ, PUBLICYSTYKA (informacja z portalu nto.pl)
18 stycznia 2008 - 12:08

Historia to nie wycinanka

- Uczucia antyżydowskie istnieją w kulturze całego świata zachoniego, nie tylko w Polsce - mówi prof. Marek J. Chodakiewiczem, historyk.

Profesor Gross stosuje wobec polskich chrześcijan stereotypy straszliwe i radykalne - mówi Marej J. Chodakiewicz.

- Czy w czasie wojny i po niej mieliśmy w Polsce do czynienia - jak sugeruje autor "Strachu", prof. Jan Gross - z powszechnym antysemityzmem?

- Tak, bo mentalności ludzi nie zmienia się w ciągu jednej nocy. Uczucia antyżydowskie istniały w kulturze całego świata zachodniego, nie tylko w Polsce. Na moim uniwersytecie Columbia ograniczenie liczby studiujących Żydów obowiązywało aż do połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Antyżydowskość, która istniała w Polsce czasie wojny i podczas niej, nie przestała istnieć zaraz po jej zakończeniu. Ale ta antyżydowskość nie była jedynym powodem masowego mordowania Żydów. To był tylko jeden z powodów przemocy. Byli Żydzi, którzy ginęli, bo ich zabójcy byli zwierzęcymi antysemitami. Innych zabijano, bo na nogach mieli piękne buty, które spodobały się jakiemuś bandziorowi.

- Jan Gross uważa, że Polacy po wojnie mordowali Żydów i przyzwalali na ich zabijanie, bo mieli wobec nich poczucie winy z powodu swego udziału w Holokauście.

- Nie zgadzam się. Przyczyny przemocy, która spotkała Żydów w Polsce w latach 1945-1946, były o wiele bardziej złożone. Zabijali ich m.in. członkowie niepodległościowego podziemia, bo uważali - często zresztą mylnie - że Żydzi są dla nich zagrożeniem. A jeśli ofiary żydowskie wywodziły się z UB, strzelanie do nich często nie było żadnym antysemickim mordem, lecz samoobroną. Gross wszystkie te ofiary wkłada do jednego worka. Tymczasem nie wolno zapominać o kontekście, w jakim dochodziło do tych zdarzeń. Była nim sowiecka okupacja Polski i tłumienie ruchów niepodległościowych. Trzeba o każdym przypadku wydawać odrębną ocenę moralną. Musimy wiedzieć, czy ktoś zabił Żyda ze zwierzęcego antysemityzmu, czy ten Żyd był kapitanem NKWD i zginął w walce. Musimy to odróżniać. Wtedy będziemy wiedzieć, za jakie zachowania musimy się wstydzić, a jakie były naturalne, a czasem - jak walka z komunistami - godne chwały.

- Czy cokolwiek może tłumaczyć tych, którzy zabijali Żydów?

- Nie chodzi o tłumaczenie, lecz o świadomość, że przemoc panowała wtedy wszędzie. Jej ofiarami byli przede wszystkim Polacy i chrześcijanie. Żydzi również. Ofiary żydowskie - kilkaset osób - były straszne i przykre. Ale nie zapominajmy, że przez Polskę po wojnie przewinęło się około 250 tys. Żydów. Liczba ofiar wśród nich była proporcjonalna do liczby Polaków zamordowanych wtedy z rąk komunistów. Bo w Polsce w pewnym sensie nadal toczyła się wojna. Na prowincji wytworzyła się sytuacja anarchiczna. Było dużo broni, panowała bieda, brakowało dobrych sił porządkowych, więc bandyci szaleli wszędzie.

- Kiedy czyta się "Strach”, można odnieść wrażenie, że w pogrom Żydów w Kielcach była zaangażowana znaczna część mieszkańców 50-tysięcznego miasta. To prawdziwy obraz?

- Z tego, co udało się ustalić, tumult antyżydowski w Kielcach ograniczył się do plant, gdzie mogło się zmieścić kilkaset osób. Poza nimi były dwa przypadki przemocy przy dworcu i porwanie żydowskiej kobiety z dzieckiem i z mężczyzną jeszcze w innym miejscu. Wokół plant komuniści szybko utworzyli kordon. Gdyby postrzelali po "pogromczykach”, tumult szybko by się skończył. Nikt tego nie zrobił. Tymczasem profesor Gross traktuje tamten pogrom jako przykład wielkiej anarchii i społecznego pościgu za Żydami, przenosząc sytuację z Jedwabnego do Kielc.

- A pana zdaniem pogrom kielecki nie był spontaniczną akcją społeczeństwa polskiego, tylko ubecką prowokacją?

- Nie mam żadnych dowodów, by wysnuć taki wniosek. Pewne mechanizmy sugerują, że mogło tak być. Myślę o wspomnianym wcześniej utworzeniu kordonu wokół plant, braku interwencji władz, o niedopuszczeniu miejscowych księży, którzy chcieli uspokoić tłum. Zagadkowe jest też, że sprawcy pogromu skupili się na tych Żydach, którzy nie mieli związków z SB i PPR, atakując tylko jedną część budynku zamieszkanego przez Żydów. Doktor Śmietanka-Kruszelnicki dwa dni temu w Krakowie przytoczył relację żydowskiej dziewczyny, która widziała, jak milicjanci, którzy wpadli do jej klatki schodowej, wyrzucili kilku Żydów przez okno. Następnie zdjęli mundury i czapki i zaczęli strzelać do tłumu. Atak na budynek żydowski i pogrom nastąpiły właśnie po tym, jak tłum usłyszał strzały. Ufam doktorowi Śmietance, ale ja nie widziałem tego dokumentu i nie mogę stwierdzić, że pogrom był prowokacją. Nie mam w ręku rozkazu NKWD, więc kropki nad i nie stawiam.

- Czy tłum w Kielcach był antyżydowski?

- Absolutnie tak. Ale to nie była jedyna przyczyna prowadząca do przeprowadzenia pogromu. A jeśli władze chciałyby tumult powstrzymać, wystarczyło - powtarzam - po tym tłumie postrzelać.

- Kiedy czyta się u Grossa opisy zabijania Żydów podczas pogromu kieleckiego i w innych miejscach, włos jeży się na głowie. Czy te opisy są wiarygodne?

- To są relacje świadków, zgodne z prawdą. Jeśli czytelnik ma serce i nie jest bestią, obrazy mordowania zawsze będą na nim robić wielkie wrażenie. Obojętnie, czy dotyczą Kielc czy Ruandy. Trzeba jednak zauważyć, że w "Strachu” nie ma żadnych relacji ani dokumentów, które byłyby dotąd nieznane historykom. Nie ma sporu co do zawartości tych świadectw, ale - z mojej strony - nie ma też zgody na interpretacje, jakie zawiera "Strach”. Można sobie wymyśleć jakąś historyczną teorię, a potem dodać do niej opisy, jakie się nam podobają, jako ilustrację. Taka metodologia nazywa się "historia jako wycinanka”. Niestety, Gross posłużył się tą metodologią.

- Autor "Strachu” sugeruje, że w czasie wojny zbyt mało Polaków zaangażowało się w ratowanie Żydów, a ci, którzy byli ratownikami, wstydzili się tego i ukrywali swoją działalność i przed Niemcami, i przed polskimi sąsiadami. To prawdziwa diagnoza?

- W czasie wojny ratownicy musieli zachować pełną konspirację, bo wszędzie mógł się trafić donosiciel. Po wojnie niektórzy ukrywali, że pomagali Żydom, ale i tu powody były złożone. Nie wszystko da się wytłumaczyć antysemityzmem. Skoro wieść gminna niosła, że Żydzi są bogaci, to w imię tego samego stereotypu, kto pomagał Żydom, musiał mieć worek złota. Nikt normalny na wsi o tym nie gadał, żeby nie ściągnąć na dom bandytów. Istniała świadomość, że w Polsce po wojnie rządzi żydokomuna. Ludzie, którzy Żydów ratowali, często się wstydzili, że pomagali tym, co teraz prześladują Polaków. Wreszcie, jeśli ktoś ratował Żydów, a dowiedzieli się o tym ubecy, zaczynali węszyć i pytać: kto wam kazał pomagać Żydom, pewnie ci bandyci z AK? A może macie dolary, ich posiadanie jest zakazane. Jestem przekonany, że gdyby Polska była po wojnie niepodległa, nie byłoby podobnych szaleństw.

- Zgadza się pan, że w czasie wojny ratowników było za mało?

- Też bym chciał, żeby ich było więcej. Ale znowu unikam prostych, prymitywnych osądów. Nie oskarżyłbym nikogo, kto nie ratował Żydów, zwłaszcza mając żonę i dzieci, bo taka pomoc oznaczała narażenie siebie i rodziny na śmierć. W Warszawie w polskich i chrześcijańskich domach ukrywało się 50 tysięcy Żydów. Szacuje się, że o każdym z nich musiało wiedzieć co najmniej 5-7 warszawian. Zdarzało się, że przez 2-3 lata Żyd był przekazywany z rąk do rąk przez czterdzieści osób. Ten łańcuch ludzi dobrej woli istniał w sytuacji, gdy już za danie Żydowi papierosa albo pokazanie drogi groziła śmierć.

- Pan dowodzi, że po wojnie w Polsce zginęło około 600 Żydów. Profesor Gross jest zdania, że mogło ich być nawet 2,5 tysiąca. To w końcu ilu ich było?

- Jestem na początku badań. Materiały, które znalazłem, wskazują, że historia rozwijała się w takim kształcie, jak opisałem. Ale ja nie stawiam kropki nad i. Nie przeczę, że może się okazać, że ofiar było więcej, nawet ponad dwa tysiące. Ale z palca bym tego nie wysysał, dopóki nie sprawdzę. Dla profesora Grossa wszystko jest już jasne.

- W jakim stopniu katolicyzm był źródłem antysemityzmu w Polsce i w Europie?

- Anyżydowskość funkcjonowała razem z chrześcijaństwem przez dwa tysiące lat. I przez ten czas - kiedy światem zachodnim rządziły głównie elity tradycyjne i konserwatywne - nie doszło do Holokaustu. Zagłada wydarzyła się dopiero wtedy, gdy nastali narodowosocjalistyczni niemieccy poganie ze swoją nowoczesną i pseudonaukową teorią rasizmu.

- Pytam nie bez powodu, bo prof. Gross odpowiedzialnością za postawy antyżydowskie w Polsce obarcza przede wszystkim - jak ją nazywa - katoendecję.

- Profesor stosuje wobec polskich chrześcijan stereotypy straszliwe i radykalne, a jednocześnie przestrzega przed ich stosowaniem wobec społeczności żydowskiej. Niestety, partie interpretacyjne "Strachu” brzmią jak przedwojenne gazetki antysemickie, w których słowo Żyd zastąpilibyśmy słowem Polak i katolik. Oczywiście, katoendecja istniała, zwłaszcza w Polsce. Tu zresztą można do niej zaliczyć także tych patriotów, którzy wcale nie byli zwolennikami Narodowej Demokracji. Pod zaborami czy w czasie wojny do wiary jako źródła siły wobec klęsk, które na Polskę spadły, odwoływali się także piłsudczycy i ludowcy. Dla prof. Grossa katoendecja to jest wygodna kalka, klisza. Tym stereotypem usiłuje zastąpić pojęcie żydokomuny.

- Profesor Gross traktuje oskarżenie o żydokomunę jako taki sam absurd jak zarzut, że Żydzi w celach rytualnych mordowali dzieci. A pan?

- Pojęcie żydokomuna powstało już w czasach rewolucji 1905 roku i nie odnosiło się wyłącznie do bolszewików. Zawierało ono krytykę nowoczesności i bazowało na postrzeganiu przedwojennych lewicowych stronnictw żydowskich jako rewolucyjnych. Ta krytyka odnosiła się nie tylko do komunistów, ale i do lewicowego Bundu czy Robotników Syjonu. Wielu liberalnych komentatorów żydowskich występowało przeciw tradycyjnemu, konserwatywnemu pojmowaniu świata, akceptując np. aborcję. Polską odpowiedzią na to była kalka, stereotyp żydokomuny. Najgłośniej krzyczała o tym endecja, ale sentymenty przeciętnego Polaka były wtedy bardzo podobne.

- Ale po wojnie pojęcie żydokomuny odnosiło się głównie do nadreprezentacji Żydów w organach władzy komunistycznej i aparatu przemocy. Słusznie?

- Prace doktora Szwagrzyka udowadniają bezsprzecznie, że ponad 30 procent kierownictwa aparatu terroru spoczywało w rękach komunistów pochodzenia żydowskiego. Ale i tu oceny muszą być wycieniowane. Wielu Żydów znalazło się w aparacie przemocy, bo po wojnie zwyczajnie szukali pracy. Zdarzało się, że żydowska grupa wyszła z lasu i trafiła do małego miasteczka, gdzie byli Sowieci. Jeśli ci Sowieci ich uzbroili, dali kartki na jedzenie i ubrali ich, to miejscowa ludność polska postrzegała tych Żydów jako żydokomunę. Przecież ci sami Sowieci zabili w tej miejscowości albo wywieźli z niej na Sybir żołnierzy AK. To też była fałszywa perspektywa. Jak ktoś jest głodny i odarty, idzie do tego, kto go nakarmi i odzieje. Nie można między takimi Żydami a ubekami żydowskiego pochodzenia, którzy tworzyli aparat ucisku, stawiać znaku równości. Dlatego konsekwentnie apeluję o więcej niuansów w ocenie tamtych czasów.

- Jak pan ocenia postawę biskupów polskich, którzy nie napiętnowali wyraźnie sprawców pogromów na Żydach?

- Uważam, że Episkopat Polski nie chciał być wykorzystywany do komunistycznej propagandy. Ta propaganda każdą wypowiedź biskupów zinterpretowałaby negatywnie. Wykorzystałaby ją do oskarżeń Kościoła i ludzi wierzących o antysemityzm. A gdyby biskupi zaangażowali się w protest przeciwko jakiejkolwiek przemocy, zmanipulowano by ich wypowiedź, bu udowodnić, że Kościół jest przeciwko - jak wtedy mówiono - faszystowskim bandom i reakcyjnemu podziemiu. To jest powód, dla których biskupi woleli nie mówić o przemocy, niezależnie, czy odnosiła się ona do Żydów czy do chrześcijan, skoro o prześladowanych żołnierzach AK też musieli milczeć.

Krzysztof Ogiolda



*Profesor Marek Jan Chodakiewicz ma 45 lat. Magisterium i doktorat obronił w Columbia University. Od 2003 roku jest profesorem historii w Instytucie Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie. W 2005 roku został przez prezydenta Busha powołany do amerykańskiej Rady Pamięci Holocaustu. Napisał m.in. "Żydzi i Polacy 1918-1955: Współistnienie. Zagłada. Komunizm” (2000), "Ejszyszki. Kulisy zajść w Ejszyszkach: Epilog stosunków”, "Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944-1947” (2008)
mkw
SREBRNY UŻYTKOWNIK
PostWysłany: Pią 11:53, 18 Kwi 2008


Dołączył: 05 Lip 2007

Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

Wczoraj Wójt podczas rozmowy ze mną obiecał, że plac zabaw do końca miesiąca zostanie przeniesiony.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
tpk6
Administrator
PostWysłany: Śro 20:03, 07 Maj 2008


Dołączył: 12 Gru 2006

Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Klimontów/P-ń

Z ciekawości chciałem zapytać, czy obietnica została zrealizowana?

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum SPOŁECZNOŚCIOWE FORUM DYSKUSYJNE MIESZKAŃCÓW KLIMONTOWA I GMINY Strona Główna -> Wspólna pamięć Żydów i Polaków o Klimontowie Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Bearshare


Regulamin